Skala niesprawiedliwości i gniewu na świecie powinna wystarczyć do wybuchu dziesięciu rewolucji październikowych – stwierdził w 2006 r. niemiecki filozof Peter Sloterdijk. W książce „Gniew i czas” zastanawiał się, dlaczego mimo tak wielkiego psychopolitycznego potencjału niezadowolenia na świecie panował spokój. Bo rzeczywiście, już wtedy trudno było mieć wątpliwości, że kolejna utopia dobrobytu dla wszystkich i raju na ziemi przed nastaniem Sądu Ostatecznego dobiega końca.
Generalna idea była równie prosta, jak założenia wcześniejszego ustroju szczęśliwości społecznej, socjalizmu. Milton Friedman, amerykański ekonomista ze słynnej szkoły Chicago, podjął twórczo myśl Karola Marksa przyznając, że klucz do możliwości szczęścia dla wszystkich kryje się w społeczeństwie bezklasowym. Przeciwnie jednak niż w socjalizmie, w projekcie neoliberalnym jego podstawą nie ma być likwidacja własności prywatnej, lecz uwłaszczenie wszystkich.
Gdy przedstawiciele klasy robotniczej staną się właścicielami mieszkań i akcji przedsiębiorstw oraz funduszy emerytalnych, dołączą do klasy średniej. Ta zaś nie ma powodu, żeby się gniewać i protestować, bo musi pomnażać majątek, a jej interesy dobrze reprezentuje demokratyczny system polityczny. Lub raczej postpolityczny, bo skoro źródło antagonizmów zostało wyeliminowane, wszystkie partie polityczne stają się partiami obsługującymi klasę średnią, a polityka przekształca z zarządzania ludźmi w technokratyczne zarządzanie rzeczami.
Recepta na sukces?
Rachunek przestał zgadzać się już na początku XXI w., kiedy przedstawiciele klasy średniej w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Japonii i wielu innych krajach odkryli, że ich realne dochody stoją w miejscu praktycznie od 20 lat.