Żyjemy w zaszyfrowanej rzeczywistości. Gwałtowny rozwój cywilizacji technicznej jest w dużej mierze efektem niebywałego rozkwitu kryptografii. To ona zapewnia bezpieczeństwo przesyłania not dyplomatycznych i zwykłych maili. To ona gwarantuje sekretność transakcji finansowych. Dzięki niej (rozumne) korzystanie z bankomatów, terminali i urządzeń mobilnych nie grozi utratą płynności finansowej czy danych osobowych. Nowoczesne metody kryptograficzne potwierdzają autentyczność dokumentów i podpisów krążących w Internecie. Nasza obecność w sieci, czyli w dużej mierze to, jak manifestujemy się we współczesnym świecie, podlega nieustannym aktom kodowania i odkodowywania ciągów zer oraz jedynek.
Po paru tysiącleciach ewolucji kryptografia dojrzała do formy wyrafinowanej aktywności intelektualnej, osobnej dziedziny techniki, a także – dyscypliny naukowej. Dotyczy to zwłaszcza kryptografii kwantowej. Ta ostatnia służy jednak nie tylko do utajniania, ale i do odkrywania największych, najbardziej fundamentalnych sekretów rzeczywistości.
Kryptokatastrofa
Aż do lat 70. XX w. kryptografia sprowadzała się do (stosunkowo) prostej recepty. Zarówno do szyfrowania, jak i odszyfrowywania informacji potrzebny był ten sam klucz – jednakowy dla nadawcy i odbiorcy. Ciąg znaków poddany działaniu określonego algorytmu zamykał i otwierał utajnioną wiadomość, podobnie jak klucz zamek.
Matematyk amerykański Claude Shannon określił dokładnie, jakie warunki powinna spełniać idealna kryptografia tego typu: klucz musi być tajny, jednorazowy, mieć tę samą długość co wiadomość, a ciąg tworzących go znaków musi być całkowicie przypadkowy. Taka metoda kryptograficzna (tzw. symetryczna) ma tylko jedną, ale kolosalną wadę – obejmuje ją słynny paragraf 22.