Hakerzy zazwyczaj nie mają dobrej prasy – w większości przekazów traktowani są jak pospolici cyfrowi przestępcy czyniący spustoszenie w systemach informatycznych. Globalną, wykreowaną przez media ikoną hakera stał się Kevin Mitnick, Amerykanin włamujący się m.in. do systemów firm telekomunikacyjnych. W końcu złapany, odsiedział wieloletni wyrok zaostrzony zakazem korzystania z komputera. Dziś już jako wolny człowiek doradza w zakresie bezpieczeństwa komputerowego i odcina kupony od swej złej sławy – jego książkowe wspomnienia plasują się na listach bestsellerów.
Dla prawdziwych hakerów Mitnick to jednak jedynie kraker, coś w rodzaju czarnego charakteru – uzdolnionego, lecz pospolitego włamywacza, który psuje opinię reszcie hakerskiego środowiska. Aaron Swartz to zupełnie inna historia. Już jako nastolatek zdobył uznanie, współtworząc system RSS, dzięki któremu, gdy w interesującym miejscu sieci, na blogu lub w serwisie informacyjnym pojawia się nowa informacja, jest automatycznie pobierana. Najświeższe wieści z wybranych źródeł same więc trafiają przed oczy czytelników.
Swartz wspominał, że swoje informatyczne umiejętności traktował jak coś naturalnego, czym nasiąkał od dzieciństwa w domu. Ojciec, wybitny programista i przedsiębiorca komputerowy, zapewnił, by Aaron już jako niemowlak miał dostęp do najnowszych cyfrowych gadżetów. Nastoletnich informatycznych geniuszy jednak nie brakuje. Swartz w odróżnieniu od większości z nich szybko odkrył, że programowanie nie powinno być celem samym w sobie, zapewniającym dobrą rozrywkę i niezłe dochody, lecz może być narzędziem walki.
Idea „hacka”
Początki hakerskiej tradycji sięgają lat 60.