Jeśli wierzyć biblijnej Księdze Rodzaju, gdzieś głęboko pod dnem Morza Martwego powinny znajdować się ruiny Sodomy i Gomory, dwóch grzesznych miast, w których Wszechmogący nie znalazł dziesięciu sprawiedliwych i dlatego skazał je na zagładę. Jeśli opublikowany w tym roku przez Bank Światowy projekt rewitalizacji morza nie zmobilizuje 10 mld dol. z dotacji państwowych oraz pożyczek bankowych, i jeśli nadbrzeżne państwa – Jordania, Autonomia Palestyńska i Izrael – nie osiągną porozumienia w sprawie budowy kanału, który umożliwi roczny dopływ 2 mld m sześc. wody z Morza Czerwonego, to w ciągu 50 lat najbardziej zasolone i najniżej położone morze świata czeka ostateczna agonia. Pociągnie za sobą ekologiczną i gospodarczą katastrofę regionu. Ucieszą się z tego prawdopodobnie tylko archeolodzy, którzy będą mogli zacząć grzebać w błotnistym, pełnym smoły dnie, aby przekonać się, czy Stary Testament akurat w kwestii tego miejsca jest wiarygodnym dokumentem.
Paleografowie podchodzą do sprawy bardziej naukowo. Według ich badań milion lat temu nastąpiło potężne trzęsienie ziemi, które stworzyło syryjsko-afrykański rów tektoniczny i odcięło łączność Morza Martwego z innymi morzami. Jego jedyny tradycyjny dopływ, rzeka Jordan, dawno już oddał wszystko na potrzeby rolnictwa i ludności spragnionej wody pitnej w rozwijających się po obu jego brzegach krajach.
Upalny klimat powoduje ogromne parowanie akwenu wciśniętego między Góry Pustyni Judzkiej w Izraelu a północną część Gór Edomu w Jordanii. Stąd wciąż obniżający się poziom morza. W ciągu 20 lat tafla wody opadła o 20 m, a jego powierzchnia skurczyła się w ostatnim półwieczu z 950 do ok.