Edwin Bendyk: – Jesteście obecni w każdej dyskusji dotyczącej praw obywatelskich i wolności w Internecie. Walczyliście przeciwko rejestrowi stron zakazanych, przeciwko porozumieniu ACTA, a teraz opowiadacie się za większą ochroną prywatności.
Katarzyna Szymielewicz: – Jako obywatele i klienci nie zdajemy sobie najczęściej sprawy z zakresu ingerencji w sferę naszej prywatności, która wynika ze zbierania informacji na nasz temat przez różne instytucje. Stwierdziliśmy więc, że potrzebna jest organizacja, która subtelne analizy filozofów przełoży na praktyczne działania, polegające na patrzeniu na ręce instytucjom władzy, edukowaniu i uczestnictwie w debacie publicznej nad rozwiązaniami prawnymi. Za swoją misję uznaliśmy kontrolowanie kontrolujących.
Ambitnie. Skąd pieniądze?
Zaczynaliśmy cztery lata temu bardzo skromnie, rozkręcałam fundację z Małgorzatą Szumańską, przez pierwszy rok pracując całkowicie społecznie, przy wsparciu Piotra Drobka i Krystiana Legierskiego, współzałożycieli Panoptykonu. Dopiero gdy naszymi działaniami pokazaliśmy, o co nam chodzi, pojawiły się pieniądze z Fundacji Batorego, Fundacji Otwartego Społeczeństwa Sorosa, Trust for Civil Society in Central and Eastern Europe, a ostatnio także z niemieckiej Fundacji Bölla. Wszystkie źródła ujawniamy w naszych sprawozdaniach.
Zaczęliście w dobrym momencie – na przełomie 2009 i 2010 r. doszło do pierwszego buntu internautów w związku z pomysłem wprowadzenia rejestru usług zabronionych. Michał Boni przyznał wówczas, że politycy zrozumieli w końcu, co to jest społeczeństwo informacyjne i że nie da się nim sterować z gabinetu, tylko trzeba rozmawiać.