Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Leczeni prądem i magnesem

Czy elektrowstrząsy wracają do łask?

We współczesnych terapiach elektrowstrząsowych nie dochodzi do żadnych wstrząsów. We współczesnych terapiach elektrowstrząsowych nie dochodzi do żadnych wstrząsów. Bill Longcore/Photo Researchers RM/Getty Images / FPM
Stosowanie elektrowstrząsów to nie tortura, lecz zabieg mogący uratować życie. Komu?
Tzw. krzesło Bergoniego - jedna z pierwszych instalacji do przeprowadzania elektrowstrząsów. Lata 20. XIX w.National Museum of Health and Medicine/Wikipedia Tzw. krzesło Bergoniego - jedna z pierwszych instalacji do przeprowadzania elektrowstrząsów. Lata 20. XIX w.

Tekst został opublikowany w POLITYCE 14 stycznia 2014 roku.

Chciałbym zaznaczyć, że w przypadku stwierdzenia u mnie depresji, proszę o wykonanie elektrowstrząsów, nawet gdybym nie wyraził na to zgody” – zakończył swój komentarz w periodyku „Psychiatria po Dyplomie” prof. Łukasz Święcicki. Tak szczere wyznanie ordynatora oddziału chorób afektywnych z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii zdumiało niektórych jego kolegów. – Dziwią się ci, którzy się na tym nie znają – odpowiada profesor. – Ja to napisałem na serio.

Zamiast sanitariusza anestezjolog

Terapia elektrowstrząsowa wciąż budzi kontrowersje. Wielu uważa ją za zapomnianą, odłożoną do lamusa brutalną metodę leczenia, tymczasem stosowana jest nadal w wielu szpitalach i co najważniejsze – we właściwych wskazaniach nie ma sobie równych. Skąd więc jej zła sława? Pewnie pamiętamy bohaterów tak znanych filmów, jak „Lot nad kukułczym gniazdem” lub „Piękny umysł” – siłą przywiązywanych do łóżek, umęczonych, w konwulsjach, zmuszanych do znoszenia drgawek ciała po przyłożeniu do głowy elektrod, przez które lekarze z marsowymi minami przepuszczali prąd. Trudno o bardziej makabryczny obrazek z pobytu w szpitalu psychiatrycznym.

W dawnych czasach sanitariusze musieli krępować pacjenta nie po to, żeby nie uciekł, ale by nie zrobił sobie krzywdy – usprawiedliwia niektóre filmowe sceny prof. Święcicki. Ta metoda leczenia złą reputację zawdzięcza tzw. anty­psychiatrom, starającym się w latach 70. zrobić z lekarzy potworów. Może gdyby od samego początku stosować przy tych zabiegach znieczulenia, jak robi się to obecnie, odium nie byłoby tak straszne?

Polityka 3.2014 (2941) z dnia 14.01.2014; Nauka; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Leczeni prądem i magnesem"
Reklama