Elegancki garnitur i mucha pod złamanym białym kołnierzykiem, schludny wąsik i przenikliwe spojrzenie spod brwi mężczyzny w średnim wieku na tle haftowanej draperii. W pięknych odcieniach sepii, z detalami i grą świateł, które zachwycają i dziś. Ten autoportret Oskar Barnack wykonał prawdopodobnie w 1914 r. – tuż po skonstruowaniu prototypu aparatu, który miał na zawsze odmienić fotografię.
Zaskakująco mikrego w porównaniu z masywnymi studyjnymi skrzynkami na stojakach. Pierwszego rzeczywiście przenośnego, podręcznego, pozwalającego uchwycić magię chwili, gdziekolwiek jesteśmy – na ulicy, podczas górskich wycieczek, w domu. Prototyp nazywał się Ur-Leica i pioniersko wykorzystywał filmową kliszę 35 mm. Barnack przekonał swego szefa Ernsta Leitza do produkcji i tak oto w 1925 r. E. Leitz Optische Werke zaoferował światu pierwszy w historii małoobrazkowy aparat fotograficzny, nazwany Leica (od Leitz camera).
Wtedy właśnie fotografia na dobre wyszła z atelier i wykonała wielki krok do stania się sztuką masową.
Sto lat później dokonuje się kolejny przełom w technologii fotograficznej, pozwalający odtąd robić zdjęcia każdemu, kto ma na to ochotę, a nawet tym, którzy na to wcześniej ochoty nie mieli – bo fotografami stali się mimochodem, nie podejmując nawet decyzji o kupnie aparatu. Ot, nagle zdali sobie sprawę, że go mają zawsze pod ręką. W telefonie komórkowym.
Annie Leibovitz poleca
Aparaty fotograficzne pojawiły się w telefonach przenośnych stosunkowo szybko, ale niezbyt szczegółowe matryce i niskiej jakości układy optyczne początkowo nie pozwalały traktować ich poważnie.