Wspomnienie lekcji matematyki jest dla wielu osób źródłem koszmarów. Nic więc dziwnego, że gdy w 2007 r. Roman Giertych, ówczesny minister edukacji narodowej, przywracał od 2010 r. obowiązkową maturę z matematyki, wybuchły protesty uczniów i ich rodziców. Po co zmuszać humanistów do nauki przedmiotu w zakresie, jaki nie będzie im później potrzebny ani w życiu codziennym, ani zawodowym? Wszak przez ćwierć wieku Polacy obywali się bez obowiązkowej matury z matematyki, kto chciał, mógł ją wybrać dobrowolnie.
Takie argumenty pewnie by ciągle wygrywały, gdyby nie „kryzys matematyczny”, jaki ujawnił w 2005 r. prof. Janusz Rachoń, wówczas rektor Politechniki Gdańskiej – wspomina prof. Zbigniew Marciniak, matematyk z Uniwersytetu Warszawskiego, odpowiedzialny za przygotowanie nowych egzaminów maturalnych dla wszystkich. Szkolnictwo weszło w niż demograficzny i okazało się, że na uczelniach technicznych jest więcej miejsc niż osób z matematyczną maturą. Obniżył się także poziom przygotowania potencjalnych kandydatów. Pojawiła się wizja niedostatku inżynierów.
– Argument o ograniczonej użyteczności matematyki zdyskredytowali najwybitniejsi polscy humaniści – wspomina prof. Marciniak. Na konferencji zorganizowanej przez prof. Rachonia na rzecz matematyki przekonywał m.in. prof. Henryk Samsonowicz, wybitny historyk. Już przecież u wejścia do platońskiej Akademii wisiał zakaz wstępu dla tych, którzy nie znają geometrii. W Akademii nie prowadzono jednak studiów matematycznych, lecz uprawiano filozofię. Po co filozofom „geometria”?