Charles Miller, doradca NASA ds. komercyjnego wykorzystania kosmosu i współzałożyciel prywatnej firmy NanoRacks, która ekspediowała ponad setkę przesyłek na Międzynarodową Stację Kosmiczną, lubi opowiadać historię braci Wilbura i Orville’a Wrightów. Obaj nie skończyli szkoły średniej. Ich głównym zajęciem było prowadzenie wytwórni rowerów, więc początkowo nad swoim samolotem pracowali hobbystycznie i po godzinach. Aeroplan zbudowali w zaledwie cztery lata, a do najbardziej przełomowych wniosków, m.in. wymyślenia metody sterowania, doszli już po kilku miesiącach prac.
W tamtym czasie amerykańskie ministerstwo wojny inwestowało w rządowy program stworzenia lotnictwa, nie mogło się jednak pochwalić podobnymi sukcesami. Co więcej, ministerstwo nie przewidziało możliwości samolotów, znacznie prężniej działała Francja, dokąd zresztą pojechali Wrightowie i gdzie zrobili furorę. Francuscy inżynierowie, przemysłowcy i fascynaci latania wprowadzali ulepszenia do rozwiązań braci, błyskawicznie poprawiając osiągi pierwszych samolotów. W 1912 r. Stany Zjednoczone wydawały na rozwój lotnictwa wojskowego kilkadziesiąt razy mniej niż Francja, prześcigały je także Rosja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i Japonia. Liderem światowego lotnictwa Ameryka stała się dopiero w latach 30.
Można znaleźć wiele analogii między lotniczym wybuchem technologicznym w przededniu Wielkiej Wojny a dynamicznymi zmianami zachodzącymi w dziedzinie komputerów i internetu np. w Dolinie Krzemowej. Zdaniem Millera najwyższa pora, by historia zatoczyła koło i zagospodarowanie kosmosu oddać przede wszystkim w ręce przedsiębiorców z Doliny oraz ich kolegów z innych sektorów gospodarki – byle z podobną wizją, siłą przebicia i, rzecz jasna, kapitałem.