Dlaczego to tak długo trwa? Matka 17-letniej Moniki, przyjętej do szpitala z wysoką gorączką, nie mogła zrozumieć, na co czekają lekarze. Zrobiliśmy posiew, nie wiemy, co wyrośnie – tłumaczyli zdenerwowanej kobiecie, która już trzy dni bezskutecznie zbijała temperaturę u córki. – Gdy przekroczyła 40 stopni, zadzwoniłam na pogotowie – mówi. – Dyspozytorka kazała podać ibuprofen i obłożyć córkę zimnymi ręcznikami. Pomogło na krótko. Przy kolejnym skoku gorączki zawieźliśmy ją do szpitala na izbę przyjęć.
Dziewczyna trafiła do izolatki, otrzymała antybiotyk, ale następnego dnia nadal nie było poprawy. Pani Joanna odchodziła od zmysłów: – Pobrano krew i mocz, by ustalić przyczynę infekcji. Minęły dwa dni i dalej nic nie wiadomo! Może to sepsa?
Sepsę (z łaciny, po polsku: posocznicę) nazywano początkowo zatruciem krwi. Już Hipokrates, a po nim Avicenna nagłą śmierć poprzedzoną takimi objawami jak dreszcze, zaburzenia świadomości i niewydolność płuc tłumaczyli obecnością w organizmie zgniłych toksyn. Sepsa bywa więc kojarzona z atakiem bakterii na układ krwionośny, choć w rzeczywistości krew jest tylko środkiem transportu rozsiewającym zarazki po narządach wewnętrznych. A sama sepsa – uogólnioną reakcją organizmu na masywne zakażenie.
Na skutek infekcji – wywołanej nie tylko bakteriami, ale też wirusami lub grzybami – w organizmie z osłabioną odpornością dochodzi do gwałtownej odpowiedzi zapalnej. Uwalniają się substancje, które niszczą naczynia krwionośne i sprzyjają tworzeniu zakrzepów. System ich rozbijania, tzw. fibrynoliza, zostaje stłumiony, więc mikroskopijne skrzepliny docierają do narządów wewnętrznych, blokują przepływ krwi, a pozbawione tlenu tkanki zaczynają umierać.