Pojedynczy człowiek – o ile nie jest wegetarianinem czy weganinem – zjada przeciętnie blisko… 7 tys. zwierząt. Podajmy dla ścisłości:
– 11 krów
– 27 świń
– 30 owiec
– 80 indyków
– 2400 kurczaków
– 4500 ryb.
Brytyjski „The Guardian” liczy najwyraźniej inaczej – jego zdaniem przeciętny mieszkaniec Wysp zjada nawet 11 tysięcy zwierząt przez całe życie. Rocznie (ogół mieszkańców Ziemi) jemy ok. 230 mln ton – dwukrotnie więcej niż jeszcze trzy–cztery dekady temu.
Przedstawiciele organizacji walczących o prawa zwierząt przekonują, że nie jedząc zwierząt, nie tylko zapewnia się im przetrwanie, ale też zmniejsza zużycie wody i produktów służących obróbce żywności. A w efekcie – obniża się poziom uwalnianego do atmosfery dwutlenku węgla. Konkluzja jest zatem przejrzysta – hodowla przyczynia się do globalnego ocieplenia.
Obróbka mięsa wymaga też znacznego zużycia wody. Przygotowanie kilograma mięsa wymaga od 9 do 24 tys. litrów wody. Produkcja litra mleka – jednego tysiąca. Ale czy obrońcy zwierząt mają rację?
Czy dla dobra planety należałoby porzucić jedzenie mięsa? Przynajmniej ograniczyć – sugeruje „Guardian”. Z obliczeń Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) z 2006 r. wynika, że za zmiany klimatu w 18 proc. odpowiada… zwierzęcy chów i związane z tym koszty ekologiczne. Mniej szkód – podsumowują autorzy raportu – przynosi przemysł samochodowy i transportowy w ogóle.
Wyniki te zakwestionował jednak dr Frank Mitloehner z Uniwersytetu w Kalifornii, słusznie zauważając, że w raporcie ONZ wzięto pod uwagę jedynie spalanie paliwa, a pominięto emisję gazów przy wydobyciu i transporcie samej ropy.