Solidarność w czasach zarazy
Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Czy ta idea ma dzisiaj sens?
Nie brakuje definicji solidarności. Józef Tischner, kapłan i filozof, w słynnej „Etyce solidarności”, przetłumaczonej na wiele języków, znaczenie słowa solidarność wyjaśnia, odwołując się do Ewangelii, w której Chrystus mówi: „jeden drugiego ciężary noście, a tak wypełnicie prawo Boże”. Socjolog Zygmunt Bauman z mniejszym patosem stwierdza, że „być solidarnym to tyle, co powodować się w swym myśleniu i postępkach zasadą jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”, i przypomina, że zasadę obustronnej odpowiedzialności jednostki za grupę i grupy za jednostkę wprowadziła do obiegu pod nazwą „solidarité” francuska encyklopedia z 1765 r.
Niedługo później zasada ta nabrała prawnego i politycznego znaczenia, gdy zamieniła się w artykuł 34 konstytucji Francji przyjętej w 1793 r. jako owoc rewolucji. Głosi on: „ciało społeczne doświadcza opresji, gdy jeden z jego członków jest opresjonowany”. W istocie jednak skrupulatni historycy idei, jak Hauke Brunkhorst, odnajdują rodowód pojęcia solidarności w epoce starożytnej, w prawie rzymskim, gdzie oznaczało pierwotnie zbiorowe zobowiązanie, kiedy całość brała odpowiedzialność za jednostkę, np. w sytuacji zadłużenia.
Na podstawie żmudnej analizy Brunkhorst dochodzi do wniosku, że współczesne rozumienie solidarności czerpie z trzech źródeł: prawa rzymskiego, pogańsko-republikańskiej idei harmonii i przyjaźni obywatelskiej oraz z chrześcijańskiej caritas, idei braterstwa i miłości bliźniego. Można więc odnieść wrażenie, że trudno o lepiej ugruntowane pojęcie. Tymczasem Zygmunt Bauman, baczny obserwator i krytyk współczesności, stwierdza, że dziś solidarność jest słowem poszukującym ciała, pustym pojęciem, za którym nie stoi konkretna rzeczywistość społeczna.