Sesja egzaminacyjna w pełni. Przyszły kwiat polskiej inteligencji otrzymał ankiety poziomujące (nazywane ewaluacyjnymi), które służą ocenie wykładowców i prowadzonych przez nich zajęć.
Nie jest to wydarzenie szczególne. Ankiety wypełnia się często – na niektórych wydziałach nawet dwa razy do roku. Stały się jednak przedmiotem zainteresowania ekonomistki Anne Boring. Razem z zespołem badawczym z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley Boring przeanalizowała je pod kątem uprzedzeń. Okazało się, że w ocenie swoich nauczycieli studenci kierowali się... płcią swoich wykładowców.
Kobiety otrzymywały znacznie gorsze oceny od mężczyzn. Co ciekawe, autorami negatywnych komentarzy nie byli studenci, ale studentki. Boring powtórzyła swoje badania w paryskim Instytucie Nauk Politycznych. I tym razem okazało się, że wykładowcy wypadają znacznie lepiej od pracujących z nimi koleżanek.
Niemożliwe? Gwoździem do studenckiej trumny okazały się kolejne badania, podczas których studenci zapisywali się na zajęcia prowadzone za pośrednictwem platformy internetowej. Zajęcia odbywały się zdalnie (znamy w Polsce tę formę nauczania), a studenci mogli wybrać, czy chcą się uczyć u wykładowcy czy u wykładowczyni.
Nie wiedzieli jednak, że połowa rzekomych męskich wykładowców jest w istocie podszywającymi się pod panów kobietami. Wszyscy nauczyciele używali tych samych metod nauczania, ale po raz kolejny to panowie (oraz podające się za panów panie) zebrali znacznie lepsze wyniki.
Co nam mówią wyniki tych badań? Czy studenci są w istocie ukrytą opcją mizoginistyczną? A może to panowie mają w sobie jakiś nieopisany dydaktyczny potencjał? Wygląda na to, że jednak nie. Jak wskazuje Boring, studenci dokonywali swoich wyborów nieświadomie, a zapytani wprost, stwierdzali, że płeć nie stanowi dla nich wyznacznika inteligencji.