Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

Niewidoczni

Jak żyć z rzadką chorobą

Choroby rzadkie nazywane są też sierocymi, co lepiej oddaje ich naturę. Choroby rzadkie nazywane są też sierocymi, co lepiej oddaje ich naturę. Universal Images Group / Getty Images
Choroby zwane rzadkimi wcale rzadkie nie są. W Polsce żyje z nimi co najmniej dwa miliony osób. Jak im skuteczniej pomóc?
Umęczone całodobową pielęgnacją rodziny rzadko mogą liczyć na profesjonalnych opiekunów, których nie musiałyby same opłacać.Wavebreakmedia/Smarterpix/PantherMedia Umęczone całodobową pielęgnacją rodziny rzadko mogą liczyć na profesjonalnych opiekunów, których nie musiałyby same opłacać.

Bezbronni, bezradni, wymagający nieustannej pomocy opiekunów. Przeważnie niewidoczni, bo przykuci do łóżek lub wózków inwalidzkich, których nie da się łatwo wyprowadzić na dwór, jeśli rodzina mieszka na wysokim piętrze w bloku bez windy.

Mają rozmaite dolegliwości, różny stopień upośledzenia. Są rozrzuceni po kraju; nawet stowarzyszenia pacjentów, które ich reprezentują, rzadko potrafią się zjednoczyć, by mówić jednym głosem. Ten z chorobą Pompego, tamci – Niemanna-Picka. Z mukopolisacharydozą, fenyloketonurią, fakomatozami. Niewiele te nazwy mówią, z niczym się nie kojarzą – trzeba poszperać w historii medycyny lub wiedzieć, jakie enzymy rządzą pracą komórek, aby powiązać nazwiska odkrywców i przemiany metaboliczne z tymi schorzeniami.

Choroby rzadkie nazywane są też sierocymi, co lepiej oddaje ich naturę. Bo rzadkie wcale nie są, jeśli w Polsce żyje z nimi co najmniej 2 mln osób. Ale sieroce – owszem, gdyż rodziny (najczęściej obarczone jakimś genetycznym ukrytym defektem) czują się pozostawione same sobie, żyjąc z przeświadczeniem, że ktoś z ich bliskich umrze w tych zamkniętych mieszkaniach w ciągu kilku, kilkunastu lat.

W stosunku do chorych na raka lub inne choroby przewlekłe obowiązują inne standardy. Wszystkie ręce na pokład i ratujemy, kogo tylko się da. Jak długo można i nieważne za ile. W przypadku chorób rzadkich państwo przyjmuje inne kryteria, zadając wciąż to samo pytanie: czy warto? Jeśli koszt leczenia pacjentki z mukopolisacharydozą typu II przekracza rocznie 3 mln zł, to jest to ponad 100 razy więcej niż Fundusz wydaje na jednego przeciętnego ubezpieczonego. Za co właściwie płacimy, co jest w tym wypadku sukcesem terapii, jeśli choroby wyleczyć się nie da?

Ale z drugiej strony, jakim prawem oszczędzać na kilkunastu chorych z mukopolisacharydozą, a leczyć kilkudziesięciu z chorobą Gauchera lub Pompego?

Polityka 17.2016 (3056) z dnia 19.04.2016; Nauka; s. 79
Oryginalny tytuł tekstu: "Niewidoczni"
Reklama