Średni błąd ostatnich sondaży przed brytyjskim referendum unijnym (4,3 proc.), wykonanych przez siedem najpoważniejszych ośrodków, okazał się co prawda mniejszy niż w ubiegłorocznych badaniach przed wyborami do brytyjskiego parlamentu (6,6 proc.), ale powodów do niepokoju o jakość badań sondażowych i tak przybyło. Nie warto się pocieszać tym, że stało się to akurat w Anglii, bo doświadczenia polskich sondaży wyborczych, zwłaszcza przed I turą wyborów prezydenckich 2015 r., wpisują się w ten ciąg porażek.
Nawet w Stanach Zjednoczonych, ojczyźnie George’a Gallupa, który stworzył i upowszechnił metodę reprezentacyjnych badań opinii społecznej, błędy w przewidywaniu wyniku ostatnich wyborów prezydenckich 2012 r. istotnie nadwerężyły zaufanie do sondaży. Według prognozy Gallupa wybory miał wygrać Mitt Romney (49 proc.), wyprzedzając o 1 pkt proc. Baracka Obamę. Tymczasem zwycięzcą okazał się Obama z wynikiem o 3,85 pkt proc. lepszym od rywala. Raporty sporządzone przez specjalnie powołane ciała eksperckie do zbadania przyczyn błędów sondażowych w USA (w 2012 r.) i w Wielkiej Brytanii (w 2015 r.) pokazują skalę wyzwań, przed jakimi stają badacze.
Niepowodzenia sondaży w niewielkim stopniu dotknęły statystycznych podstaw badań reprezentacyjnych, a więc samej idei wnioskowania o dużych zbiorowościach na podstawie prób losowych. Tam bowiem, gdzie jasno jest określona populacja, np. ogółu wyborców, którzy wzięli udział w głosowaniu, a ponadto badanie dotyczy nie przyszłych intencji (oddania głosu na daną partię lub kandydata), lecz dokonanej przed chwilą czynności (zakreślenia na karcie do głosowania nazwiska preferowanego kandydata) – jak się to dzieje w exit poll – tam wnioskowanie obciążone jest wciąż niewielkimi błędami.