Wojciech Mikołuszko: – Czy potrafi pan zgadnąć, jaki gatunek jest uważany za najbardziej niebezpieczne zwierzę w Polsce?
Richard Louv: – Przepraszam, nie wiem dużo o Polsce. Musi mnie pan wyedukować.
Kleszcz, bardzo małe zwierzę z grupy pajęczaków.
W USA kleszcze przenoszą boreliozę. Tak samo jest w Polsce?
Owszem.
W Kalifornii, gdzie mieszkam, prawdę mówiąc, nigdy nie widziałem kleszczy. One występują głównie na północnym wschodzie USA. Organizacje, które tam zabierają dzieci na wyprawy przyrodnicze, boją się jednak kleszczy mniej niż większość społeczeństwa. Swoim podopiecznym nakazują odpowiednio się ubrać na wycieczkę do lasu, naciągnąć skarpetki, używać repelentów na owady, a po powrocie sprawdzić bardzo uważnie, czy jakiś kleszcz się nie przyczepił. Jeśli to się zdarzy, dziecko jest pod obserwacją i czasem idzie do lekarza.
Nie da się jednak całkowicie zlikwidować ryzyka zakażenia boreliozą.
To prawda, w przyrodzie jest niebezpieczeństwo. I to zarówno niebezpieczeństwo w postaci chorób przenoszonych przez kleszcze, jak i niebezpieczeństwo ze strony obcych osób czy niebezpieczeństwo złamania ręki. Tylko co z tego? Ogromne ryzyko pojawia się również wtedy, gdy nie wychodzisz na dwór i siedzisz w domu pod parasolem ochronnym rodziców.
A co wtedy może nam zagrozić?
Choćby nadwaga. W USA mamy właśnie epidemię dziecięcej otyłości. To zaś powiązane jest z wieloma innymi chorobami, których skutki odczuwa się przez całe życie. Albo inna rzecz: pediatrzy rzadko dziś widują złamania kości z powodu upadku z drzewa.