Lustrzanka bez ekstrawagancji
Wiemy, że większość z państwa, podobnie zresztą jak i Technoecho, nie sprawi sobie tego aparatu, ale wspomnieć o nim należy. Każda premiera nowego wcielenia Canona 5D wyznacza bowiem początek (albo koniec) kolejnego etapu w ewolucji fotografii cyfrowej. Ta zaawansowana, pełnoklatkowa lustrzanka do najtańszych nie należy (mówimy o równowartości ok. 3,5 tys. dol.), ale wciąż w teorii należy do przedmiotów osiągalnych dla większości miłośników fotografii. Ten znakomity model już od 2005 r. wyznacza standardy techniczne, którym albo się podporządkowuje, albo które prześcignąć próbuje konkurencja. Czasem zresztą z powodzeniem, bo taki np. 5D Mark III był daleki od doskonałości, by wspomnieć tylko kłopoty z rejestracją subtelności w ciemnych częściach kadru. Ale już filmowy potencjał 5D Mark III był trudny do przecenienia – wiele kadrów hollywoodzkich produkcji zarejestrowanych zostało za pomocą tego właśnie „aparatu”. Tymczasem do sklepów trafi wkrótce 5D Mark IV. Canon podjął kontrowersyjną decyzję: tym razem zaproponował fotografom… aparat fotograficzny, funkcje filmowe usuwając w cień. Nowa japońska lustrzanka ma wszystko, co mieć powinien aparat w tej klasie cenowej (ulepszoną matrycę, procesor obrazu, autofokus, wiele modułów przejętych z wyższego modelu 1D) i sporo więcej, a poszerzona czułość w cieniach likwiduje (ponoć) bolączkę użytkowników wcześniejszej wersji. Nawet funkcjonalności związane z rejestracją ruchomych obrazów są godne najwyższej uwagi. Ale też jest 5D Mark III dowodem intrygującego konserwatyzmu producenta – nie znajdziemy w tym aparacie żadnych niesprawdzonych w innych modelach ekstrawagancji.