Od kilkunastu lat altowiolista Krzysztof Chorzelski z Belcea Quartet gra na altówce z ok. 1650 r., dziele Nicoli Amatiego, nauczyciela wielkiego Stradivariego. W latach 60. XX w. znalazł ją na strychu we Włoszech słynny brytyjski lutnik i antykwariusz, wyremontował i trzymał w zbiorach do czasu, aż usłyszał koncert londyńskich kameralistów. Choć nie było to w jego interesie, zaproponował polskiemu muzykowi wypożyczenie altówki, która – jak mówił – będzie dobrze współbrzmieć z historycznymi instrumentami innych członków kwartetu. Miał rację, bo ponad 350-letnia altówka radzi sobie świetnie zarówno z utworami Beethovena, jak Tadeusza Bairda czy Krzysztofa Pendereckiego. – W muzyce poszukiwania ogranicza jedynie brak zdolności i wyobraźni artysty lub opór materii, co na pewno nie dotyczy tego instrumentu, który spełnia każde moje życzenie – zapewnia Chorzelski.
„Skrzypce to twór Boga, ja tylko odcinam niepotrzebne drewno”, mówił Antonio Stradivari. Już za jego życia instrumenty smyczkowe wychodzące z jego pracowni uchodziły za bardzo dobre (w 1715 r. August Mocny zamówił u Stradivariego skrzypce zwane dziś Polski Król), ale o ich niepowtarzalności, boskim brzmieniu i duszy zaczęli mówić dopiero modni od czasów oświecenia wirtuozi. Najpierw skrzypek Giovanni Battista Viotti (1755–1824), a potem „uczeń diabła” Nicolò Paganini (1782–1840), koncertujący przed omdlewającą z zachwytu publiką na siedmiorgu skrzypcach zrobionych przez legendarnego Stradivariego (1644–1737); czworgu genialnego Giuseppe Guarneriego del Gesù (1698–1744) i dwojgu Nicoli Amatiego. Choć w powszechnym przekonaniu to stradivariusy uchodzą za szczyt rzemiosła lutniczego, maestro najchętniej grał i doskonalił techniki na Il Cannone Guarneriego.