Jedni uważają, że jest chorobą zakaźną. Inni, że pojawia się z brudu. – Zapytano mnie kiedyś, czy zostałam tak mocno pokąsana przez komary – zwierza się Dagmara Samselska, przewodnicząca Unii Stowarzyszeń Chorych na Łuszczycę. Poznała też kiedyś kobietę, przy której kasjer w supermarkecie założył foliowe rękawiczki, gdy musiał dotknąć towaru, który wyłożyła przed nim na ladę. – Mamy w Polsce milion dotkniętych tą chorobą osób, spośród których przynajmniej kilka tysięcy cierpi na najcięższą postać i wstydzi się wyjść na ulicę. Są niemile widziani na basenach, u fryzjerów, otoczenie traktuje ich, jakby mieli trąd.
Krzysztof Stefańczyk z Kielc choruje od ponad 20 lat i kiedy leczył się starymi metodami, które nie były tak skuteczne jak współczesne leki biologiczne, z negatywnymi reakcjami spotykał się wielokrotnie. – Cztery ściany zamykają powoli, ale trwale – powiada. – Można tego samemu nie zauważyć: najpierw wstydzisz się wyjść po zakupy, potem izolujesz od znajomych, w końcu zostajesz sam z telewizorem. Mniej odporni wpadają w depresję i alkoholizm.
Pan Krzysztof miał ciało pokryte zmianami łuszczycowymi w 90 proc. – To była jedna skorupa poza stopami, dłońmi i twarzą – wspomina. Dzięki leczeniu biologicznemu udało mu się doprowadzić skórę do dobrego stanu i znów zaczął żyć aktywnie, żałując, ile stracił przez minione 20 lat. Na forach internetowych można znaleźć mnóstwo historii zrezygnowanych i zagubionych pacjentów, którzy z powodu łuszczycy nie widzą przed sobą żadnej przyszłości. Klątwa, przekleństwo, kara – tak mówią o swojej chorobie. – Są młodzi, mają nieraz po 18–20 lat.