Rekordy śrubowane są nawet w tak spokojnej działalności, jak podglądanie ptaków. Obserwatorzy ścigają się m.in. na liczbę widzianych gatunków. W Polsce za bardzo porządny wynik uchodzi 300 pozycji na życiowej liście obserwacji. Pierwsze sto gatunków dostrzega się dość prosto, w miastach, gdzie ptaki są mniej płochliwe, nie trzeba lornetki. Z drugą setką jest trochę więcej ceregieli, nadal uzupełniają ją także osobniki pospolite, ale raczej te nierzucające się w oczy, kryjące się w koronach drzew albo gęstych szuwarach – tu lornetka jest już nieodzowna.
O setce trzeciej trudno myśleć bez lunety umożliwiającej obserwacje z dużej odległości. Nie obejdzie się bez doświadczenia, porządnej wiedzy, gdzie ptaki spotkać i jak je w terenie wypatrzyć oraz rozpoznać po głosie, a także mnóstwa wolnego czasu na wyjazdy w góry, nad morze, w doliny rzek i nad stawy. No i trzeba mieć sporo szczęścia. Aspirujący do klubu 300 potrafią przejechać całą Polskę i tylko przez chwilkę popatrzyć na przybysza z daleka, wyłącznie po to, by go odhaczyć. Teoretycznie lista polskiej awifauny (zwierząt z piórami) rozciąga się na 452 pozycje, ale w przypadku niektórych z nich to ledwie pojedyncze spotkania na przestrzeni ostatnich dwóch wieków.
Współcześnie najbardziej skrajną wersją wyścigu na obserwacje jest próba zobaczenia jak największej liczby ptaków w ciągu jednego roku kalendarzowego, ringiem jest cały glob, w puli czeka 10,4 tys. pierzastych gatunków. Absolutnym rekordzistą – zapewne jeszcze przez jakiś czas nim pozostanie – jest Noah Strycker, 31-letni Amerykanin. W 2015 r. odwiedził 41 krajów i wszystkie kontynenty. Między styczniem a grudniem dojrzał 6042 gatunki, dzięki czemu przegonił poprzednich rekordzistów, pewną brytyjską parę, o blisko 2 tys.