W Polsce na choroby naczyń patrzymy zazwyczaj przez pryzmat dramatycznych konsekwencji, które nie musiały się wydarzyć. Miażdżyca tętnic doprowadza do zawału serca lub udaru. Źle leczona cukrzyca zaburza prawidłowe ukrwienie stóp i trzeba je amputować. Oddzielnym czynnikiem ryzyka jest otyłość – hamuje odpływ chłonki, wywołując obrzęki. Wszystkim tym problemom można by zaradzić, gdybyśmy więcej uwagi poświęcali prewencji chorób naczyniowych, a więc bardziej dbali o swoje tętnice, żyły oraz układ naczyń chłonnych, zwany inaczej układem limfatycznym.
– Naczyń krwionośnych poza sercem jest tyle, że dałoby się nimi opasać równik – mówi prof. Aleksander Sieroń, krajowy konsultant w dziedzinie angiologii. To właśnie lekarze tej specjalności powinni wyjaśniać pacjentom, jak należy dbać o naczynia krwionośne i limfatyczne, aby prawidłowo spełniały swoje zadanie. Żyły z uszkodzonymi zastawkami nie będą transportowały krwi z dolnej części ciała do serca, zwężone tętnice nie zaopatrzą tkanek w wystarczającą ilość tlenu, a nieprawidłowy przepływ limfy uwidoczni się pod postacią obrzęków, opuchlizny, a nawet słoniowacizny.
Gdyby w odpowiednim czasie wdrożona została właściwa terapia, ćwiczenia fizyczne lub zabiegi mające na celu ochronę naczyń, wielu pacjentów nie musiałoby odwiedzać chirurgów, którym z reguły pozostaje już tylko leczenie komplikacji.
Ale w Polsce większość angiologów to właśnie chirurdzy naczyniowi! Trudno im znaleźć czas na pogadanki o profilaktyce, bo w poradniach naczyniowych – gdzie pracują przeważnie sami – ustawiają się długie kolejki chorych z już zaawansowanymi zmianami, wymagającymi podjęcia radykalnych kroków. – Nie da się ocalić przed amputacjami wszystkich chorych – przyznaje prof.