Już 2 mln widzów obejrzało w kinach film Patryka Vegi „Botoks”. Czy może on skłonić kogoś do wstrzyknięcia sobie toksyny botulinowej? Botoks w rękach Vegi jest zastrzykiem hardcorowych anegdot z karetek pogotowia oraz szpitali, wymieszanych z wulgarnym humorem, co od pierwszych minut może i podnosi osłupiałym widzom brwi lub wygładza bruzdy na czole, lecz raczej nie będzie zachętą do skorzystania z usług przypadkowych speców od medycyny estetycznej.
„Zrób mi pan ryj” – rozkazuje lekarzowi jedna z głównych bohaterek, Daniela, która postanawia zmienić swoje ciało, skuszona ofertą pracy na eksponowanym stanowisku w firmie farmaceutycznej.
Nadanie botulinie znaczenia cudownej mikstury, mogącej gruntownie odmienić życie, odpowiada dawnym wyobrażeniom na jej temat. Czy prawdziwym? Po 30 latach od pierwszego zastosowania botoksu do upiększania i odmładzania twarzy wielu nabrało do niego dystansu. Vega, pewnie nieświadomy tej rocznicy, umieścił go w tytule filmu na zupełnie przecież inny temat (nie o zmarszczkach, tylko o wyrachowanych lekarzach), ale niechcący przywraca mu czar. Dzięki fiolce preparatu można poczuć się młodym. Za pomocą igły zostać rzeźbiarzem promiennego oblicza.
Cud-toksyna
Dr Ewę Kaniowską z Wrocławia, wiceprezeskę Stowarzyszenia Lekarzy Dermatologów Estetycznych, toksyną botulinową zainteresowały pacjentki na początku lat 90. – Podpytywały mnie, czy wykonuję już zabiegi z jadem grzyba. Musiałam sprawdzić, co miały na myśli.
W czasach bez internetu o tego typu nowinkach ze świata dowiadywano się od znajomych, którzy mieli możliwość ten świat na własne oczy zobaczyć. Dr Andrzej Ignaciuk, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging, usłyszał po raz pierwszy o botoksie podczas kongresu w Paryżu.