Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Wyrwać chwasta

Skąd wzięła się afera o glifosat i kto ma rację?

Dlaczego Komisja Europejska waha się z podjęciem decyzji o zakazie stosowania glifosatu? Dlaczego Komisja Europejska waha się z podjęciem decyzji o zakazie stosowania glifosatu? Leonid Eremeychuk/Alamy Stock Photo / BEW
Wielka awantura, która wybuchła w Europie wokół pewnej substancji chemicznej, sporo mówi o wykorzystywaniu społecznych lęków do robienia mętnych interesów.
Buraki cukrowe odchwaszczone herbicydemLesław Zimny/Wikipedia Buraki cukrowe odchwaszczone herbicydem

Artykuł w wersji audio

Sprawa ta nie miałaby szans wzbudzić większego zainteresowania. Oto Unia Europejska postanowiła ponownie ocenić dostępne na rynku środki ochrony roślin (pestycydy) i wydać zezwolenia na ich stosowanie w kolejnych latach. Jedną z substancji podlegających procesowi tej ewaluacji jest glifosat (najbardziej znany pod nazwą handlową Roundup). To herbicyd, czyli środek służący do zwalczania chwastów.

Ponowna ocena pestycydów szła w miarę sprawnie (co nie znaczy, że nie wzbudzała kontrowersji) poza jednym wyjątkiem: właśnie glifosatem. Komisja Europejska do dziś bowiem nie potrafi podjąć decyzji w jego sprawie, choć zegar nieubłaganie tyka: jeśli do końca roku nie zapadnie, herbicydu tego nie będzie można stosować już od pierwszego stycznia 2018 r. To zaś mocno uderzy w rolników w całej Europie.

Oliwy do ognia w tej sprawie dolał pod koniec października Parlament Europejski, który stosunkiem głosów 355 do 204 wezwał Komisję Europejską do opracowania planu wyeliminowania glifosatu w ciągu najbliższych 5 lat. Ponadto grupa aktywistów dostarczyła do Komisji petycję wzywającą do zakazania glifosatu, a podpisaną przez milion Europejczyków. Kilka krajów Unii właśnie zabroniło zaś jego stosowania poza rolnictwem i przez niespecjalistów – glifosat można było bowiem kupić w każdym markecie ogrodniczym (m.in. w Polsce nadal jest dostępny). Z kolei w USA prawie dwieście osób pozwało do sądu w Kalifornii firmę Monsanto, czyli wynalazcę i jednego z producentów tego herbicydu, oskarżając ją o zniszczenie im zdrowia.

O co w tym wszystkim chodzi? Czyżby glifosat, najchętniej stosowany herbicyd przez rolników na całym świecie, był aż tak niebezpieczny dla ludzi i środowiska? Dlaczego w takim razie Komisja Europejska waha się z podjęciem decyzji? Żeby odpowiedzieć na powyższe pytania, musimy cofnąć się do lat 70. XX w.

Pryskać zamiast orać

Glifosat odkryła w 1970 r. grupa chemików z firmy Monsanto, a cztery lata później wprowadzono go na rynek pod nazwą handlową Roundup. Działa on w ten sposób, że hamuje aktywność pewnego enzymu w roślinach, co skutkuje zastopowaniem wytwarzania związków chemicznych niezbędnych do ich wzrostu. Drugi mechanizm działania to odwadnianie roślinnych tkanek. Skutek jest taki, że roślina spryskana glifosatem zaczyna obumierać. Dlatego herbicydy o takim działaniu określane są mianem totalnych – brzmi groźnie, ale oznacza tylko tyle, że wrażliwe na nie są niemal wszystkie rośliny.

Roundup okazał się komercyjnym sukcesem, gdyż zaczął być bardzo chętnie używany tam, gdzie ludzie nie chcieli, by w danym momencie cokolwiek rosło – między innymi na poboczach dróg czy brzegach chodników lub w sadach wokół drzew owocowych. Był również i jest nadal stosowany przez rolników do zabiegu tzw. desykacji, czyli wysuszania roślin na polu, zanim rolnik je zbierze – dzięki temu uniezależnia się od niesprzyjającej pogody, nie musząc czekać, aż same wyschną. Metoda ta okazała się szczególnie przydatna w uprawach rzepaku, który ma sporą masę wolno schnących liści, oraz roślin strączkowych, np. łubinu i grochu. Glifosat służy ponadto do odchwaszczania upraw warzyw, zanim te zaczną jeszcze rosnąć (bo glifosat też by je zniszczył).

Przełom nastąpił w połowie lat 90. ubiegłego wieku, kiedy firma Monsanto wypuściła na rynek w Ameryce Północnej soję i rzepak (a później jeszcze inne gatunki roślin uprawnych) zmodyfikowane narzędziami inżynierii genetycznej (czyli słynne GMO). Dzięki skopiowaniu do nich genu pewnej bakterii uodporniono je na działanie glifosatu. To zaś sprawiło, że rolnicy mogli spryskiwać pole w momencie, kiedy rosły już na nim soja czy rzepak.

Farmerzy byli zadowoleni – glifosat działał niezależnie od warunków pogodowych, pozwalał na rezygnację z odchwaszczającej głębokiej orki, która wyjaławia glebę i bardzo ułatwia spływanie np. nawozów do zbiorników wodnych (zaorana ziemia źle wchłania deszcz) oraz wymaga sporo pracy. Oprócz takiej oszczędności rolnicy nie musieli już stosować bardziej toksycznych tzw. herbicydów selektywnych, czyli działających na konkretne rodzaje chwastów. A wszystko to przełożyło się na zmniejszenie emisji dwutlenku węgla.

Atrakcyjność glifosatu jeszcze wzrosła po 2000 r., kiedy wygasł patent Monsanto i inne firmy zaczęły produkować oparte na nim herbicydy, co doprowadziło do spadku cen. Oczywiście substancja ta nie jest magiczną różdżką – zwiększenie jej użycia dzięki roślinom GMO wywołało problem pojawiania się odpornych na glifosat chwastów. Z drugiej jednak strony jest to zjawisko występujące w przypadku wszystkich herbicydów.

Bezpieczniejszy niż sól

Wracając zaś do kwestii zdrowotnych, glifosat ma również pod tym względem sporo zalet. Jego tzw. ostra toksyczność – czyli np. skutki połknięcia większej ilości – jest niska, prawie dwa razy mniejsza niż soli kuchennej i 30 razy mniejsza niż znajdującej się w kawie kofeiny. Chroniczna toksyczność glifosatu – czyli to, na co najbardziej narażeni są rolnicy dokonujący oprysków – również jest mała w porównaniu z innymi herbicydami. Ponadto glifosat nie kumuluje się w organizmie człowieka i jest usuwany w kale oraz moczu. Badania mieszkańców USA i Europy pokazują, że ilości glifosatu w moczu, nawet rekordowe u aplikujących go rolników, są wielokrotnie mniejsze niż wartości uznawane za bezpieczne. No i równie istotna kwestia: substancja ta jest rozkładana w glebie przez mikroorganizmy i należy do dość krótko w niej zalegających.

Skąd więc obecna panika w Unii Europejskiej? Odporność na glifosat to jedna z najbardziej popularnych cech obecnie uprawianych na świecie (przede wszystkim w obu Amerykach) roślin zmodyfikowanych genetycznie. Natomiast na naszym kontynencie bardzo uaktywnili się w końcu lat 90. ludzie walczący z roślinami GMO, które ich zdaniem są niebezpieczne. Choć głoszą to wbrew ogromnej liczbie dowodów naukowych, to jednak udało im się mocno nastraszyć opinię publiczną, a na jej nastawienie nie pozostali obojętni politycy. Dlatego Europa de facto wstrzymała u siebie rozwój biotechnologii rolniczej i farmerom nie wolno dziś uprawiać m.in. roślin odpornych na glifosat.

Poza tym w 2015 r. Międzynarodowa Agencja Badań nad Rakiem (IARC) – agenda Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), czyli organizacji działającej w ramach ONZ – zakwalifikowała glifosat do kategorii „substancji prawdopodobnie rakotwórczych dla ludzi”. Przy czym nie określiła, jak duża dawka tego herbicydu jest niebezpieczna dla zdrowia. Wśród aktywistów anty-GMO wzbudziło to wręcz entuzjazm, bo dawało argument do walki ze znienawidzoną biotechnologią rolniczą. Z kolei wśród specjalistów wywołało niemałą konsternację. IARC jest bowiem jedyną instytucją ekspercką na świecie oskarżającą glifosat o związki z nowotworami.

Te wątpliwości jeszcze wzrosły, kiedy w tym samym roku Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA), po znacznie dłuższej, dogłębniejszej i transparentnej analizie danych naukowych, uznał, że glifosat nie jest rakotwórczy. Rok później eksperci samej WHO (trzy inne niż IARC jej agendy) oraz Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) także uznały, że herbicyd ten nie ma właściwości kancerogennych.

Skąd te rozbieżności? Sporo światła na tę kwestię rzuciło niedawne śledztwo dziennikarskie agencji prasowej Reuters oraz Davida Zaruka, blogera i wykładowcy Université Saint-Louis w Brukseli. Okazało się, że zawarte w roboczej wersji oceny glifosatu dokonanej przez IARC konkluzje badań podważające związek tej substancji z rakiem zostały w tajemniczy sposób zamienione na głoszące coś przeciwnego lub neutralne. Przy czym IARC nie chciał ujawnić Reutersowi ani kto, ani dlaczego dokonał tych zmian.

Agencja prasowa ujawniła również, że szef 17-osobowej grupy ekspertów IARC oceniającej w 2015 r. glifosat, amerykański epidemiolog Aaron Blair, nie ujawnił podczas obrad danych, które znał od dwóch lat, a pochodzących z bardzo ważnych badań. Są one prowadzone od 1993 r. wśród ponad 89 tys. amerykańskich farmerów zajmujących się opryskami pestycydami i ich rodzin. Naukowcy obserwują ich, by sprawdzić, czy częściej chorują m.in. na jakieś nowotwory. Okazało się, że glifosat nie ma związku z pewnym typem raków (chłoniakami nieziarniczymi), o co go wcześniej podejrzewano i co wziął pod uwagę IARC, formułując swoją ocenę. Blair przyznał niedawno, że gdyby przekazał te dane, decyzja agencji mogłaby okazać się inna.

Jakby tego było mało, inny naukowiec – Kaith Solomon, znany na świecie kanadyjski specjalista od pestycydów – ujawnił, że IARC w swoim raporcie zupełnie przeinaczył – na niekorzyść glifosatu – wnioski z jego badań wśród Kolumbijczyków.

Rolnicy zapłacą

Jeszcze bardziej bulwersującą sprawę opisał ostatnio wspomniany David Zaruk. Otóż doradcą komitetu ekspertów powołanego do oceny glifosatu okazał się współpracujący od kilku lat z IARC amerykański statystyk Christopher Portier. W tym samym tygodniu marca 2015 r., kiedy agenda WHO decydowała o klasyfikacji glifosatu jako „prawdopodobnie rakotwórczym dla ludzi”, Portier podpisał niejawną umowę współpracy z dwiema amerykańskimi kancelariami prawniczymi. Reprezentują one prawie 200 farmerów w Kalifornii, żądających od Monsanto wielomilionowych odszkodowań za rzekome wywołanie u nich chłoniaka przez Roundup. Kluczowym argumentem w ich pozwach jest… klasyfikacja IARC. Portier zainkasował wówczas od prawników 160 tys. dol.!

Bardzo ciekawa – w tym kontekście – będzie decyzja Komisji Europejskiej: czy postąpi zgodnie z głosem ekspertów z EFSA rekomendujących zezwolenie na dalsze używanie glifosatu, czy też ulegnie antynaukowemu populizmowi i zabroni jego stosowania. Jeśli wygra druga opcja, to rolnicy wrócą do stosowania droższych i bardziej toksycznych alternatywnych herbicydów. Konkretne skutki zakazu stosowania glifosatu zostały niedawno ocenione w raporcie firmy Kleffmann Group przygotowanym pod patronatem polskiej Federacji Branżowych Związków Producentów Rolnych. Rodzimi farmerzy będą musieli pracować 3–16 godzin więcej (w zależności od upraw) na każdym hektarze swojego pola, co oznacza w konsekwencji większą emisję CO2, gdyż walka z chwastami będzie wymagać dodatkowej pracy za pomocą maszyn. Tylko w uprawach buraków cukrowych zyski rolników mogą spaść o prawie jedną czwartą, czyli ok. 870 zł z hektara.

Stosuję glifosat w moim sadzie do walki z chwastami. To jest w uprawach jabłoni, gruszek czy czereśni herbicyd numer jeden w Polsce. Niedrogi, skuteczny i bezpieczny. Właściwie nie ma dla niego dobrej alternatywy – potwierdza w rozmowie z POLITYKĄ Robert Giziński, właściciel sadu na Mazowszu. Wygląda więc na to, że za irracjonalne lęki aktywistów po raz kolejny mogą zapłacić rolnicy, a w konsekwencji my wszyscy.

Polityka 47.2017 (3137) z dnia 21.11.2017; Nauka; s. 66
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyrwać chwasta"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

O Polityce

Uwaga czytelnicy! Kioski Garmond Press bez „Polityki”

Znajdziecie nas w punktach sprzedaży innych dystrybutorów.

Wydawca „Polityki”
14.03.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną