Gdy Geoffrey West obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że umiera. Stan ten po części mógł być spowodowany rozczarowaniem. Monumentalny projekt nadprzewodzącego superzderzacza cząstek elementarnych, w którym West miał swój udział, został wstrzymany przez administrację prezydenta Clintona.
Machina mobilizująca moce twórcze tysięcy fizyków nie pasowała do małego średniowiecza, w które wkraczały Stany Zjednoczone na początku lat 90. Poza tym fizyka z jej wielkimi fundamentalnymi pytaniami wydawała się nauką przeszłości. Przyszłością miała być biologia. Był też drugi powód niespokojnych snów. West naprawdę, powoli, jak każdy z nas, odchodził i nie wiedział dlaczego: – Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie umierali tuż po pięćdziesiątce, którą właśnie przekroczyłem, więc zacząłem sobie zadawać pytania: O co właściwie w tym chodzi? Co się dzieje z mechanicznego punktu widzenia? A w szczególności – dlaczego musimy umierać? I jeszcze bardziej szczegółowo – skąd u diabła się bierze ten limit stu lat? Dlaczego nie tysiąc albo milion?
Wychowany na angielskiej prowincji West wierzył w Boga na tronie. Ale lektura Kafki, Sartre’a, Russella oraz filmy Bergmana dokonały aktu spustoszenia i jako młody człowiek odczuł imperatyw racjonalnego poznania. Dziś, w przeddzień 77. urodzin, spogląda na Nowy Meksyk za oknem: – Wszechświat ma wszystko w głębokim poważaniu. Nic go nie obchodzi, że ludzie umierają w Syrii. I piękny zachód słońca też ma gdzieś. Jest jak Trump! Rośliny i zwierzęta są zainteresowane wyłącznie własną egzystencją. Tylko nam nie jest wszystko jedno. Jesteśmy etyką i moralnością Wszechświata. Lubię sądzić, że to my nadajemy mu znaczenie. I to według mnie jest sens życia. I dlatego właśnie poświęciłem życie na to, by choćby odrobinę zrozumieć, jak to wszystko działa.