Nie jest to wielka tajemnica branży, że teksty sławiące wielkie osoby pisze się jeszcze za ich życia. Nie inaczej było ze Stephenem Hawkingiem. Kiedy w 2010 r. fizyk złapał paskudne zapalenie płuc, szef działu naukowego POLITYKI zarządził powstanie eseju, który zakończyliśmy charakterystycznym dla nas strzelistym stwierdzeniem: „Kto będzie teraz zadawał pytania podobne do tych, jakimi drażnił Hawking, kiedy był młodszy? Kto będzie zadawał pytania tak, by świat je usłyszał?”. Biografię opublikowaliśmy, mimo iż zasadnicza okoliczność jej powstania nie zaszła. Bo Hawking, jak to Hawking, zakpił sobie ze wszystkich i nie umarł. Wydaje się jednak, że tym razem – mowa o 14 marca 2018 r. – jest inaczej i że pożegnaliśmy się na dobre. A żeby się nie powtarzać, tym razem rozwiewamy kilka powszechnych domniemań, a nawet mitów związanych z tą niepowtarzalną postacią.
Czy Stephen Hawking był największym współczesnym uczonym?
Z całą pewnością nie. Wielu naukowców zapytanych o taką osobę wskazuje na przykład urodzonego w 1929 r. Amerykanina Murraya Gell-Manna. To jemu właśnie zawdzięczamy ideę kwarków, czyli niepodzielnych, jak się wydaje, cząstek elementarnych, oraz szereg innych odkryć i innego rodzaju zasług. Gell-Mann, zmagający się dziś z wiekiem i przypisanymi do niego dolegliwościami, uważany jest przez każdego, kto miał okazję go poznać, za Najinteligentniejszą Osobę, Jaką Dane Im Było Poznać.
Ale Hawking uczonym wybitnym był i kropka. Głównie dlatego, że dzięki niemu czarne dziury, obiekty, w których wnętrzu załamują się czas i przestrzeń, trafiły pod strzechy wydziałów fizyki. Hawking (z pomocą przyjaciół) udowodnił, że można je z sensem opisywać. Dał też większą niż zero nadzieję na pogodzenie mechaniki kwantowej z teorią grawitacji.