Wydawało się, że Kajtek ma wyjątkowo dużo szczęścia. Od kwietnia ubiegłego roku, gdy przyrodnicy z Grupy EkoLogicznej założyli mu nadajnik we wsi Brzozów w gminie Suchożebry i wszelkie jego aktywności stały się publiczne, zdołał wychować czwórkę potomstwa i odbyć podróż na południe. Minął Izrael i Egipt, spędził zimę w Sudanie i wiosną ruszył z powrotem do Polski. Ale 26 kwietnia 2018 r. kontakt z nim się urwał. Najpewniej ten bocian biały zginął gdzieś nad Nilem Błękitnym.
Na talerz i dla sportu
Z punktu widzenia praw przyrody śmierć jednego polskiego bociana nie jest żadnym problemem. Takie zdarzenia wręcz wpisują się w koszty ptasiej migracji. Szczególnie u gatunków, które podejmują dalekie wędrówki i zimują w Afryce. Ornitolodzy nazywają je „migrantami dalekodystansowymi”. Jesienią takie ptaki muszą przeskoczyć albo ominąć bokiem Morze Śródziemne i przedostać się przez Saharę – największą pustynię świata. A później jeszcze raz to samo wiosną, tylko w odwrotnej kolejności. Pokonują od kilku do kilkunastu tysięcy kilometrów w każdą stronę i to dzięki sile własnych mięśni. Nic więc dziwnego, że z takich wędrówek wiosną nie wracało do Polski do kilkudziesięciu procent ptaków. Ale po pierwsze, ginęły z przyczyn naturalnych, a po drugie, reszta w zupełności wystarczała do utrzymania populacji w dobrym stanie. Teraz sytuacja się zmieniła.
– W czasie podróży ptaków i na zimowiskach największym zagrożeniem dla nich stał się człowiek – mówi dr Jarosław Nowakowski, badacz ptasich migracji z Uniwersytetu Gdańskiego.
Do pierwszej masakry dochodzi w basenie Morza Śródziemnego. Większość ptaków je omija – albo po stronie wschodniej, nad cieśniną Bosfor, albo zachodniej, nad Cieśniną Gibraltarską. Nieliczne wybierają drogę krótszą, ale trudniejszą: lecą na południe Włoch, tam „przeskakują” na Maltę, a z niej do północnej Afryki.