Andrzej Hołdys
27 listopada 2018
Dr Mateusz Czesław Strzelecki opowiada o polskich badaniach polarnych
Arktyczna sztafeta
Rozmowa z dr. Mateuszem Czesławem Strzeleckim, laureatem Nagrody Naukowej POLITYKI w kategorii nauk społecznych, o tym, jak uratować mieszkańców Grenlandii i dostać się do polarnej ekstraklasy.
ANDRZEJ HOŁDYS: – Zastałem pana w Durham w Wielkiej Brytanii.
MATEUSZ STRZELECKI: – Można powiedzieć, że wróciłem na krótko na stare śmieci, jako że na tutejszym uniwersytecie robiłem doktorat. Dotyczył ewolucji wybrzeży i zmian poziomu morza centralnego Spitsbergenu w ostatnich 8 tys. lat. Teraz przyjechałem na staż, aby z grupą naukowców z różnych krajów przygotować wniosek o grant Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych w 2019 r.
Do Durham trafił pan przez Spitsbergen.
ANDRZEJ HOŁDYS: – Zastałem pana w Durham w Wielkiej Brytanii. MATEUSZ STRZELECKI: – Można powiedzieć, że wróciłem na krótko na stare śmieci, jako że na tutejszym uniwersytecie robiłem doktorat. Dotyczył ewolucji wybrzeży i zmian poziomu morza centralnego Spitsbergenu w ostatnich 8 tys. lat. Teraz przyjechałem na staż, aby z grupą naukowców z różnych krajów przygotować wniosek o grant Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych w 2019 r. Do Durham trafił pan przez Spitsbergen. Tak, pojechałem tam jeszcze jako student na warsztaty naukowe. Ich uczestnikiem był słynny prof. Ian Evans, który – gdy dowiedział się, że interesuję się rozwojem wybrzeży polarnych – skontaktował mnie z prof. Antonym Longiem, ekspertem ds. badań zmian poziomu morza na obszarach arktycznych. Dzięki wsparciu wielu naukowych przyjaciół i rodziny mogłem się dostać do jego zespołu w Durham. Prowadził on wówczas badania na Grenlandii, Islandii, w Szkocji i północnej Norwegii, a brakowało im kogoś, kto zająłby się Spitsbergenem. Tę lukę wypełniłem ja. Przez parę lat jeździłem rokrocznie w różne części wyspy. Wtedy też zainteresowałem się skalistymi wybrzeżami, a po powrocie do Polski dzięki wsparciu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Narodowego Centrum Nauki oraz Fundacji na rzecz Nauki Polskiej stworzyłem zespół, który wyspecjalizował się w takich badaniach. Skaliste wybrzeża kojarzą mi się z klifami Dover. Są podobnie spektakularne. W rejonach polarnych mamy pełną mozaikę form brzegowych, podobnych do tych znanych z niższych szerokości geograficznych, dodatkowo rzeźbioną mrozem, lodem i zmarzliną. Ostatnie dekady szybkiego ocieplenia modyfikują jednak mechanizmy odpowiedzialne za ich rozwój. W Arktyce, a także w Antarktyce większość brzegów, które odsłoniły się ostatnio w wyniku wycofania się lodowców, to właśnie systemy skalne. Zafascynowały mnie, bo są dziewicze. W Arktyce można pojechać w miejsca, w których jakiś fragment brzegu wyłonił się spod lodu powiedzmy dwa tygodnie temu. Skała, która przez tysiące lat była odizolowana od świata, teraz zaczyna być niszczona przez morze, mróz oraz błyskawicznie wkraczającą wegetację i działalność zwierząt. Badaliście takie miejsca? Tak. Dzięki grantowi NCN mogliśmy pojechać na Spitsbergen z dużą ilością sprzętu pomiarowego. Badania prowadziliśmy w Billefjorden, gdzie znajduje się Stacja Polarna Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, oraz na południu wyspy w pobliżu Polskiej Stacji Polarnej w Hornsundzie. Byliśmy też na antarktycznej Wyspie Króla Jerzego, gdzie znajduje się Polska Stacja Antarktyczna im. Henryka Arctowskiego. Zebraliśmy gigantyczną ilość materiału, co teraz procentuje, bo nagle wszyscy zaczęli się interesować polarnymi wybrzeżami skalistymi. Chyba nie ze względu na piękne widoki odsłaniające się dzięki rejteradzie lodowców? Z bardziej przyziemnych powodów. W Polsce mówi się o tym mniej, bo nie jesteśmy krajem polarnym, ale w prasie kanadyjskiej, rosyjskiej czy amerykańskiej wiele jest doniesień na temat ocieplania się i rozmarzania brzegów morskich w Arktyce. Kiedy z gruntu znika czynnik go spajający, czyli wieloletnia zmarzlina, brzeg zaczyna być szybko niszczony przez erozję morską, której intensywność rośnie równocześnie z powodu galopującego wzrostu temperatur w całym regionie. Cieplejsza woda, silniejsze sztormy, rozmiękły grunt – wszystko to sprawia, że brzeg potrafi się cofnąć w ciągu roku o kilkadziesiąt metrów. Na Alasce, w północno-zachodniej Kanadzie i na Syberii są miejscowości, które walczą o przetrwanie. Nic dziwnego, że na tych właśnie znikających wybrzeżach zmarzlinowych skupiały się badania naukowców z tamtych krajów. Brzegami skalistymi prawie nikt się nie zajmował, bo zakładano, że tam nic ważnego się nie dzieje. Tymczasem my się w nich wyspecjalizowaliśmy i teraz to do nas inni zwracają się z prośbą o współpracę, recenzję artykułu lub ocenę projektu. Niedługo po tym, jak dostaliśmy grant z NCN, dołączyli do nas badacze z Wielkiej Brytanii, Francji i Norwegii. Skąd to nagłe zainteresowanie? To efekt rywalizacji państw polarnych. W przeciwieństwie do Antarktydy, która ma status olbrzymiego rezerwatu i jest uznawana za dziedzictwo całej ludzkości, Arktyka została podzielona na sektory państwowe, a globalne ocieplenie ożywiło dyskusję na temat politycznej i gospodarczej przyszłości tego regionu. Niektórzy już liczą, ile miliardów można by zarobić, skracając drogi transportowe pomiędzy Europą a Dalekim Wschodem. Planowane są wielkie inwestycje infrastrukturalne, szczególnie wzdłuż Przejścia Północno-Zachodniego wiodącego przez kanadyjską część Arktyki. Tam popłynie dużo pieniędzy i przybędzie wielu ludzi. Zaczęto się jednak zastanawiać, gdzie zlokalizować wszystkie te nowe porty, lotniska i miejscowości. Wybrzeża zmarzlinowe, szybko zjadane przez erozję, odpadają jako niepewne. Pozostają brzegi skaliste. Popatrzmy choćby na zachodnią Grenlandię i popularną osadę turystyczną Ilulissat. Całe to miasteczko stoi na wysokim klifie. Takie właśnie lokalizacje będą najbardziej pożądane, gdy do Arktyki wkroczą ludzie i inwestycje. Tyle że zaskoczeni badacze nagle zaczęli sobie zadawać pytanie: ale co my właściwie wiemy o takich miejscach, o ich stabilności czy odporności na erozję i wietrzenie? I odkryto, że my zajmujemy się tym od paru lat i mamy masę świeżych danych. Dlaczego nie prowadzono takich badań ze zwykłej naukowej ciekawości? Większość wielkich programów badawczych prowadzonych w Arktyce ma wymiar gospodarczy. Spora część funduszy pochodzi od koncernów energetycznych i firm poszukiwawczych. Projekty są zazwyczaj kilkuletnie i obliczone na szybki efekt. Masa ludzi i sprzętu jedzie w teren, a gdy grant się kończy, wszystko zostaje zwinięte i zabrane do domu. Tymczasem Polacy od zawsze mieli romantyczne podejście do badań polarnych. W czasach PRL Spitsbergen to było okno na świat. A ponieważ byliśmy raczej biedni, wyspecjalizowaliśmy się w niezbyt drogich, za to żmudnych badaniach monitoringowych. Dziś jesteśmy za to doceniani na świecie, bo np. ze Spitsbergenu mamy kilkudziesięcioletnie serie danych pomiarowych gromadzonych w różnych częściach wyspy przez niewielkie zespoły akademickie. To bezcenny zasób. Ciepło powoduje też rozsypywanie się alpejskich grani. Coraz więcej jest osuwisk i groźnych obrywów. Uważnie przyglądamy się ich badaniom, wykorzystujemy podobne metody badawcze. W przypadku arktycznych klifów trend jest podobny do tego, który obserwujemy w Alpach i innych wysokich górach, do których dobiera się ciepło. W nich jednak nie ma tak potężnego niszczyciela skał, jakim jest morze – woda słona, dość agresywna chemicznie. Łącznikiem pomiędzy środowiskiem wysokogórskim a środowiskiem arktycznym może być Grenlandia, gdzie między innymi zamierzamy ulokować swój kolejny projekt badawczy. Ten, na który chcecie dostać grant z Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych? Tak. Poza walorami poznawczymi nasze badania będą miały ważny wymiar społeczny. Chcemy zbadać klify znajdujące się w zachodniej części wyspy w pobliżu tych miejsc, gdzie w najbliższych dekadach najpewniej dojdzie do ekspansji osadnictwa. Te rozsypujące się skalne wybrzeża mogą być groźne dla całych osad. Zresztą nie tylko na Grenlandii. Tak samo jest w niektórych miejscach archipelagu kanadyjskiego, na Alasce oraz w północnej Norwegii. Co ciekawe, jednym z największych zagrożeń są wysokie fale tsunami. Nie kojarzą się z Arktyką. A jednak są potworem coraz częściej grasującym za kołem polarnym. Ich źródłem nie są jednak podmorskie trzęsienia ziemi, jak na obszarach sejsmicznych, lecz nagłe osuwanie się stoków górskich. Takich osuwisk są tysiące w Arktyce, a część z nich obejmuje strome brzegi morskie. W za
Pełną treść tego i wszystkich innych artykułów z POLITYKI oraz wydań specjalnych otrzymasz wykupując dostęp do Polityki Cyfrowej.