Swoją sławę Jerzy Z. zawdzięcza marketingowi szeptanemu i internetowi, w którym dotąd bezkarnie opowiadał ludziom wiele paramedycznych bredni, stojących w jaskrawej sprzeczności z oficjalnymi doniesieniami naukowymi. A dzięki temu sprzedaż jego pseudoleczniczych talizmanów i preparatów na najcięższe schorzenia osiągała krociowe zyski.
Czytaj także: Polacy wydają rekordowe sumy na suplementy leczące choroby, które nie istnieją
Różnica między suplementem a lekiem jest duża
Dzisiaj na portalach społecznościowych, zamiast kolejnej prelekcji o rzekomej szkodliwości szczepień lub zaletach witaminy C, niemal na żywo relacjonował działania policji, która w siedzibie jego firmy i magazynie zarekwirowała towar. „Przeszukują magazyny, robią to, co im nakazano, szukają koenzymu Q10” – powiedział na jednym z filmików zamieszczonych w internecie. W innym miejscu opisał całe zdarzenie, wzywając swoich zwolenników do oporu przed próbą zamknięcia jego działalności. Internauci i wierni wyznawcy pseudoterapii naturopaty Z. nie pozostali oczywiście głusi na te apele i wylali w sieci potok pomyj na sprawców całego zamieszania.
Jerzy Z. sam jednak wpadł we własne sidła. Postępowanie zostało zainicjowane przez Rzecznika Praw Pacjenta. W toku dochodzenia uzyskano opinię biegłych z Narodowego Instytutu Leków, z której wynika, że oferowane przez Z. w sprzedaży internetowej produkty wskazane w zarzutach należą do kategorii produktu leczniczego. Firma znachora nie ma na to zgody, gdyż nie jest apteką.