Wiele zwierząt ma do moczu stosunek wręcz entuzjastyczny. Znajdują się w nim feromony ważne w nawiązywaniu kontaktów z pobratymcami. Kapucynki, na przykład, specjalnie obsikują sobie ręce, żeby zyskać przychylność samicy lub innych członków stada. Wśród ludzi taki zabieg miałby raczej efekt odstraszający. Bo współczesnego, żyjącego w higienicznym świecie człowieka naturalne wydaliny ciała napawają wstrętem. Tymczasem w przeszłości z moczem ludzkim i zwierzęcym kontakt miał każdy – niezależnie od statusu, zawodu, bogactwa czy płci.
Mocz magiczny
Przez tysiące lat uryna znajdowała zastosowanie w medycynie i magii. Wchodziła w skład mikstur do picia, nacierania i okładów w medycynie ludowej oraz tej praktykowanej przez lekarzy w zaawansowanych cywilizacjach. W 2013 r. w chińskim mieście Chengdu archeolodzy odkryli 920 bambusowych deszczułek z tekstami medycznymi z dynastii Han (202 r. p.n.e. – 9 r. n.e.). Jedna z recept zalecała leczenie żółtaczki moczem. Brało się to z przekonania, że „podobne zwalczać należy podobnym”, więc chorobę wywołującą żółte zabarwienie skóry potraktować należy żółtawym płynem wyprodukowanym przez nerki.
Dodawanie do leków ludzkich wydalin (również kału) długo uważano za element myślenia magicznego, którym przesiąknięta była medycyna. Ale, jak czytamy w „Dawnej medycynie” Jürgena Thorwalda, w wielu przypadkach mogły one zastępować antybiotyki. Występujący w urynie mocznik i wydzielający się po jakimś czasie nieprzyjemnie pachnący amoniak mają właściwości odkażające i antybakteryjne. Ale też zmiękczające i wybielające. To dlatego mocz stosowano do mycia włosów i płukania ust. W cesarstwie rzymskim był to sposób na rozjaśnianie zębów, szczególnie popularny na Półwyspie Iberyjskim.