Mijają wieki i konteksty, a wiele zjawisk towarzyszących pandemiom pozostaje niezmiennych. Donald Trump ze swoją teorią „chińskiego wirusa” nie był pierwszy. „W XVI w. Anglicy uważali, że syfilis pochodzi z Francji, mówili więc o nim »franca«. Francuzi, którzy uważali, że pochodzi z Neapolu, nazywali go »chorobą neapolitańską«. W Rosji była to choroba polska, w Polsce turecka, a w Turcji chrześcijańska” – przypomina Adam Kucharski w wydanej właśnie w Polsce znakomitej książce „Prawa epidemii”. Kiedy ten badacz z London School of Hygiene and Tropical Medicine ją pisał, SARS-CoV-2 pozostawał jednym z tysięcy anonimowych koronawirusów przenoszonych przez nietoperze. Kiedy wydał ją w krajach anglojęzycznych, pandemia stała się elementem codzienności wszystkich mieszkańców planety.
Niezmienna od lat pozostaje też nieufność tak zwanego ogółu wobec epidemiologów. Kiedy angielski lekarz John Snow określił przyczyny epidemii cholery, która w połowie XIX w. nękała mieszkańców Londynu, władze miasta nie dały wiary jego słowom. Nie inaczej było z odkryciami Ronalda Rossa, który dla epidemiologii był tym, kim Darwin dla biologii ewolucyjnej. Ten urodzony w 1857 r. brytyjski lekarz, znany głównie z odkrycia cyklu rozwojowego zarodźca malarii, jest jednym z głównych bohaterów książki Kucharskiego.
Sto lat temu Ross jako pierwszy uczony w prawdziwie systemowy sposób podszedł do opisu zjawisk, których elementem napędowym jest coś, co można nazwać zaraźliwością. Dostrzegł, że krzywe opisujące przebieg wszystkich przyjmują jeden charakterystyczny kształt: litery S. Najpierw szybko (wykładniczo) się wznoszą, by później, kiedy w populacji zaczyna brakować osób podatnych na infekcję, się spłaszczyć. I że epidemia może dotyczyć nie tylko ciała, lecz także idei.