W 2015 r. na łamach „New England Journal of Medicine” Bill Gates, założyciel Microsoftu i miliarder, przestrzegał, że wkrótce świat opanuje wyjątkowo zjadliwy patogen. I wyliczał, że o ile grypa hiszpanka w dwa lata po I wojnie światowej zabiła do 50 mln ludzi, o tyle nowy wirus w niecały rok być może zbierze niewiele mniejsze żniwo. Szkoda, że wystąpił w periodyku naukowym, zamiast od razu choćby w „New York Timesie”, gdzie w tym samym czasie Angelina Jolie odsłaniała kulisy usunięcia jajników. Światowy rezonans po jej opowieści był znacznie większy.
W 2018 r. Światowa Organizacja Zdrowia na listę największych niebezpieczeństw dla ludzkości wpisała tajemniczą chorobę X. Ale opinie ekspertów, którzy przywoływali twarde dane o mogącej nadejść apokalipsie, wydawały się bliższe science fiction niż realnemu zagrożeniu. Niepokojącą diagnozę, że na świecie brakuje skutecznych sposobów zapobiegania epidemiom, również zbagatelizowano. A że z lokalnych – jak MERS na Bliskim Wschodzie lub ebola w Afryce Zachodniej – społeczność międzynarodowa nie wyciąga żadnych wniosków, nikogo nie zmartwiło.
Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że epidemie chorób zakaźnych zakłócają życie społeczne, osłabiają najpotężniejsze nawet gospodarki, uśmiercają tysiące ludzi. Wiadomo także, że koronawirus SARS-CoV-2 kiedyś, oczywiście, wygaśnie. Ale zarazki nie dają o sobie zapomnieć – nawet gdy człowiekowi udaje się je pokonać w jednej bitwie, one za jakiś czas wracają w nowych mundurach i z inną bronią.
Co musi się stać, aby do kolejnej pandemii nie dopuścić lub lepiej się do niej przygotować?
Człowiek, czyli szkodnik
– Ponosimy dziś konsekwencje zbyt gwałtownego podboju Ziemi – stwierdza stanowczo dr Aneta Afelt z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego.