Codziennie do mojej zawodowej skrzynki mailowej spływają komunikaty o negatywnych skutkach epidemii niemal dla każdego aspektu naszego życia. Na podstawie tych informacji, przesyłanych najczęściej przez firmy PR pracujące na zlecenie towarzystw naukowych i stowarzyszeń pacjentów, można odnieść wrażenie, że nie ma takiej choroby przewlekłej, na którą źle nie wpływałby koronawirus.
Nagle okazuje się, że dłuższe spędzanie czasu w domu – czyli więcej odpoczynku, snu i rodzinnego biesiadowania – przynosi fatalne skutki dla zdrowia, a brak nerwowych godzin za biurkiem w pracy, stresowych narad i podnoszącej ciśnienie rywalizacji stał się przysłowiowym gwoździem do trumny.
Czytaj też: Odporność bez szczepionki?
Co więcej, ludzie przestali tłumnie odwiedzać przychodnie i SOR-y, wzywać pogotowie do banalnych przeziębień lub bólów głowy – i to też uznaje się dziś za niekorzystny efekt pandemii, choć wcześniej wielokrotnie karcono pacjentów za nadmiernie niepotrzebne kontakty ze służbą zdrowia.
A może narodowa kwarantanna nie jest dla nas wcale tak zła jak dla gospodarki? Tyjemy? Umieramy masowo na zawały serca? Rośnie liczba samobójstw? Są eksperci, którzy wyciągają zupełnie inne wnioski, i czas oddać im głos.
Zawały serca przechodzą bez echa?
Polskie Towarzystwo Kardiologiczne zaalarmowało o spadku liczby wykonywanych świadczeń w kardiologii interwencyjnej. Chodzi tu o koronarografie i angioplastyki wieńcowe przeprowadzane u osób z podejrzeniem zawału serca.