Na co dzień człowiek nie zdaje sobie sprawy z czynności, dzięki którym żyje, przynajmniej dopóki nie zaczną mu sprawiać kłopotu. Tak jest z oddychaniem.
Gdy jesteśmy zdrowi, odbywa się samoczynnie: wdech, wydech, wdech, wydech. Kilkanaście razy powtarzamy je w ciągu każdej minuty. Powietrze przepływa wtedy przez usta i nos do tchawicy. Z niej wprost do oskrzeli, rozgałęziających się niczym konary drzewa na coraz węższe oskrzeliki, przez które wędruje do maleńkich pęcherzyków płucnych.
Oddychanie wymaga udziału mięśni, w szczególności cienkiej przepony położonej u podstawy dolnych płatów płuc. Tworzy ona dwie płytkie miski odwrócone do góry dnem, jedna po lewej, druga po prawej stronie ciała. Gdy jesteśmy zdrowi, ich ruchy zsynchronizowane są z nabieraniem lub wydychaniem powietrza i działają tak sprawnie, że nie wymagają z naszej strony żadnej kontroli.
Dopiero epidemia przypomniała, ile znaczy prawidłowy oddech dla zdrowia. Obowiązek noszenia masek, które chronią przed wtargnięciem wirusów do dróg oddechowych, każdemu uświadomiły wysiłek, jaki trzeba włożyć, by swobodny przepływ powietrza mógł pokonać nawet tak niewielką przeszkodę. A ci, którzy mieli okazję widzieć chorych na Covid-19 w ciężkim stanie, na zawsze zapamiętają malujący się w ich oczach strach, kiedy nie mogli zaczerpnąć tchu. Gdy człowiek się dusi, skóra nabiera sinawego koloru, mięśnie klatki piersiowej kurczą się w spazmach, na szyi nabrzmiewają żyły. Usta próbują łapczywie nabrać powietrza, ale na wykrzywionej twarzy nie ma nic poza rozpaczą i przerażeniem. Kilka minut takiej udręki wydaje się wiecznością.
Chłodząca rola płuc
Jeszcze zanim tysiące ludzi w mijającym roku po raz pierwszy znalazło się w takim położeniu, można im było tylko obrazowo opisywać, co czuje człowiek, któremu choroba utrudnia swobodne oddychanie.