Decyzje o życiu i śmierci podejmuje się u nas w trybie politycznego targu – jak w każdej innej sprawie. Podobno sam Jarosław Kaczyński musiał interweniować, by przy szczepieniach przeciw Covid-19 uwzględnić w priorytetach osoby przewlekle chore, a pchających się na czoło kolejki prokuratorów ustawić za nimi. Rada ds. medycznych przy premierze, z prof. Andrzejem Horbanem na czele, która powinna co najmniej opiniować rozporządzenia, wytyka rządzącym błędy post factum. Czym zatem kieruje się rząd?
Każdy z nas czasami staje w kolejce do świadczeń zdrowotnych, a dyskryminacja lub uprzywilejowanie mogą spaść na nas niespodziewanie. Jako że jestem profesorem Collegium Medicum UJ, przysługuje mi prawo do zaszczepienia zaraz po medykach (w tzw. etapie zero). Nic nie uzasadnia mojego uprzywilejowania – mam 53 lata, jestem zdrowy, prawie z nikim się nie kontaktuję. Nasza kolejka szczepień jest zdefiniowana w sposób prosty i mało wyrafinowany (niewiele licznych grup). Może warto było się dłużej zastanowić i „pasażerów na gapę”, jak ja, przesunąć na koniec?
Decyzje o życiu
Zaplanowanie kolejki może przesądzić o uniknięciu śmierci przez dziesiątki tysięcy ludzi. Jak? Przyjmijmy, że nabycie odporności zbiorowej wymaga, by 70 proc. populacji uzyskało indywidualną odporność po przechorowaniu covidu bądź zaszczepieniu i że 10 proc. Polaków już chorowało. Wówczas ścigamy się o to, ilu z ok. 25 mln Polaków zostanie w porę zaszczepionych, a ilu nie zostanie i zachoruje.
Jeśli udałoby się nam w tym roku zaszczepić np. 15 mln osób, to może spośród pozostałych 10 mln połowa doczekałaby w zdrowiu zaszczepienia w 2022 r. Wtedy zachorowałoby „tylko” 5 mln Polaków i zmarło tylko ok. 1 proc. spośród nich (50 tys.), gdyż ci najbardziej narażeni na ciężki przebieg choroby byliby już zaszczepieni… A gdyby się nie udało, to może zachorowałoby już np.