Silny sztorm, który szalał w rejonie Azorów 21 października 1957 r., zatopił czteromasztowy żaglowiec „Pamir”. Z 86-osobowej załogi ocalało zaledwie 6 osób. Prasa na całym świecie donosiła o jednej z najbardziej tragicznych katastrof w historii żeglugi. Wydarzyło się wówczas coś jeszcze: dobiegła końca epoka żagla we flotach handlowych. Po zatonięciu „Pamira” drugi z niemieckich żaglowców wykonujących rejsy szkoleniowo-towarowe – „Passat” – został wycofany z eksploatacji. Tym samym dwa ostatnie statki przewożące ładunki komercyjne dzięki sile wiatru przestały pływać.
Odejście żagli
Katastrofa przyspieszyła nieuniknione, los żaglowców został bowiem przesądzony w XIX w. wraz z zaadaptowaniem na statkach i okrętach silnika parowego. Miał on istotną wadę, gdyż wymagał zapasu paliwa, lecz poza tym zapewniał wszystko, na co nie pozwalał żagiel. Parowiec mógł obrać kurs z grubsza niezależny od kierunku i siły wiatru, był w stanie utrzymać przez większość rejsu stałą prędkość, a załoga pracowała głównie pod pokładem.
Budowniczowie statków pozbyli się także ograniczenia długości kadłuba. Na żaglowcu zwiększanie tego parametru wiązało się z koniecznością dostawiania kolejnych masztów, te zaś wymagały do obsługi dodatkowych członków załogi i sprawiały coraz więcej trudności w koordynowaniu pracy przy żaglach. Rekordowe jednostki miały na swych pokładach po siedem masztów. Ostatnie duże żaglowce, windjammery, do których należały „Pamir” i „Passat”, stanowiły szczytowe osiągnięcie w efektywności napędu żaglowego na oceanicznych statkach handlowych. Jeszcze w okresie międzywojennym woziły zboże z Australii do Europy wokół przylądka Horn. Jednak ich udział w statystykach transportu morskiego był już wtedy znikomy.