Na początku października nasze bociany białe kręcą się gdzieś po terytorium Czadu i obu Sudanów. Tam wypada pierwszy dłuższy popas podczas trwającej od sierpnia wędrówki. Poprzednie kilkudniowe pauzy w przelocie robiły nad jakąś wodą lub wśród pól w Turcji bądź w Izraelu, międzylądowania zdarzały się też w egipskich oazach. W Sahelu, regionie przejściowym między Saharą i subsaharyjską częścią kontynentu, odwiedzają doliny rzek, głównie Nilu i jego drugiego największego dopływu Atbary. Sukcesywnie będą przesuwały się dalej na południe. W listopadzie na sawanny Kenii, Tanzanii i Zambii, na przełomie roku zajrzą do RPA, w styczniu do Mozambiku, Zimbabwe i Zambii, by w lutym zabrać się do szybkiego powrotu na lęgowiska, które powinny osiągnąć pod koniec marca.
Tak może wyglądać afrykańska marszruta przeciętnego dorosłego bociana pochodzącego z Polski, przy czym ten rozkład lotów ma mnóstwo, zależnych choćby od pogody, wariantów, są przyspieszenia i opóźnienia – jak na polskiej kolei – ulegające ciągłym zmianom. Ornitolodzy poznają je coraz dokładniej, bo w ostatnich latach intensywnie zakładają nadajniki GPS, pozwalające śledzić ptaki niemal w czasie rzeczywistym i automatycznie zamieniać ich podróże w ślady rysowane na cyfrowych mapach. – Urządzenie nie powoduje zaburzeń w migracji, wystarczy trzymać się zasady, by jego masa nie przekraczała 5 proc. masy ciała ptaka – zapewnia Adam Zbyryt, ornitolog z Uniwersytetu w Białymstoku.
Na ważących 3–4 kg bocianach plecak zasilany baterią słoneczną i mniejszy od pudełka zapałek ma nie robić wrażenia. – Technologia idzie do przodu, jeszcze niedawno podawanie pozycji raz na godzinę uznawano za wyczyn, gdy współczesne nadajniki ślą informacje co 20 sekund – mówi Joachim Siekiera, przedsiębiorca z branży chemicznej i obrączkarz ptaków z kilkudziesięcioletnim stażem, który finansowane przez siebie nadajniki zakłada na bociany od blisko dekady.