Dawna stacja wielorybnicza Leith Harbour na sąsiadującej z Antarktyką wyspie Georgia Południowa to dziś obraz nędzy i rozpaczy. W czasach świetności działały tu szpital, kino, klub i biblioteka. No i oczywiście fabryka, w której z wielorybów złowionych w antarktycznych wodach pozyskiwano olej, fiszbiny, tran, kości i inne produkty. Najważniejszy był jednak olej. Na dwie zmiany pracowało w tym miejscu ponad trzystu ludzi. Po tych wspaniałych dla branży wielorybniczej czasach pozostało w Leith Harbour kilkanaście rozsypujących się hoteli robotniczych i hal fabrycznych. Króluje rdza. Przeżarte nią są dachy, powalone przez wiatr kominy, wielkie zbiorniki, w których trzymano wielorybi tłuszcz, oraz molo, przy którym niegdyś cumowały statki z cenną zdobyczą. Stacja wygląda jak po bombardowaniu, ale to tylko czas i surowy klimat zamieniły ją w ruinę zagrażającą zdrowiu i życiu ze względu na toksyczne związki uwalniające się z azbestowych płyt.
Wielorybie eldorado
Czas zatrzymał się w Leith Harbour w połowie lat 60. XX w., gdy na świecie wprowadzono zakaz połowów płetwali błękitnych. Opustoszały też trzy inne stacje znajdujące się na wyspie: Grytviken, Stromness i Husvik. Skończyła się trwająca ponad pół wieku bonanza przynosząca gigantyczne dochody firmom połowowym. Nieźle zarabiali też sami wielorybnicy. Po dwóch – trzech latach pracy mogli sobie kupić dom w Szkocji lub na północy Anglii, wydzierżawić mały kuter i żyć z połowów ryb. Przez trzy dekady Georgia Południowa – wyspa długości ok. 100 km i szerokości ponad 20 km, na której jako pierwszy lądował w 1775 r. kapitan James Cook, czyniąc z niej terytorium brytyjskie i nadając jej nazwę na cześć króla Jerzego III – była największym ośrodkiem wielorybniczym na świecie.
Bonanza zaczęła się w pierwszych latach XX w.