Konflikt w Górskim Karabachu z 2020 r. przeszedł do historii jako pierwsza wojna dronów. Nieco na wyrost, ale nie ma wątpliwości, że stały się one znakiem czasów. Patrząc na doniesienia medialne, można odnieść wrażenie, że aktualna wojna w Ukrainie jest wprost reklamą tureckich bezzałogowców Bayraktar TB-2, które urosły już do rangi symbolu skuteczności ukraińskich sił zbrojnych w walce z agresorem. Nie ma wątpliwości, że drony te są bardzo efektywnym narzędziem, szczególnie w obliczu działających stosunkowo anachronicznie wojsk rosyjskich, lecz jednocześnie nie jest wcale pewne, czy należy przypisywać im decydujące znaczenie w ukraińskich sukcesach.
Oczywiste natomiast jest to, że bezzałogowce stały się równie nieodzowne na współczesnym polu walki, jak czołgi podczas drugiej wojny światowej. Na tak powszechne zastosowanie i ugruntowaną pozycję musiały jednak czekać trochę dłużej niż pojazdy pancerne. Bezzałogowe statki powietrzne towarzyszą lotnictwu przez większą część jego historii. Samo określenie dron zostało wprowadzone w latach 20. XX w. Wiązało się co prawda z zastosowaniem militarnym, ale dotyczyło jego sfery szkoleniowej – zdalnie sterowanych celów ćwiczebnych dla artylerii okrętowej. Poważne zastosowania na szerszą skalę przyniosła ze sobą zimna wojna.
Epoka szpiegów
Gdy w końcu lat 50. stało się jasne, że Związek Radziecki konstruuje rakiety przeciwlotnicze zdolne zestrzeliwać samolot rozpoznawczy U2, osiągający co prawda bardzo wysoki pułap, lecz jednocześnie powolny, Amerykanie postanowili dodać szybkość do wysokości. Rozpoczęli wówczas prace nad maszyną latającą z ponadtrzykrotną prędkością dźwięku, której ostateczną postacią jest – osławiony jako samolot nie do zestrzelenia – Lokheed SR71 Blackbird. Już na wczesnym etapie zdecydowano się na zaprojektowanie także bezzałogowego brata Blackbirda, znacznie mniejszego i prostszego.