Epidemie chorób i teorie spiskowe stały się nierozłączną parą. Gdy jakiś zarazek zaczyna rozprzestrzeniać się po świecie, natychmiast pojawiają się osoby głoszące, że pochodzi z laboratorium. Przy czym wyznawcy takich poglądów dzielą się z grubsza na dwie frakcje: twardą oraz miękką. Ta pierwsza mówi o celowym działaniu jakichś mrocznych sił (np. rządów, Billa Gatesa czy koncernów farmaceutycznych), które potajemnie modyfikują chorobotwórcze patogeny, a następnie uwalniają je w niecnych celach. Frakcja miękka nie posuwa się aż tak daleko, ale także nie oddaje pola wyłącznie siłom natury. Epidemia jest w jej opinii dziełem naukowców, tyle że niezamierzonym: dany zarazek, np. z powodu błędu, wydostał się z laboratorium, w którym nad nim pracowano, a uczeni i rządy państw boją się do tego przyznać.
Teorie spiskowe: odrzucić czy rozważyć?
Tak właśnie tłumaczono wybuch pandemii Covid-19, a ostatnio wzrost liczby zakażeń wirusem małpiej ospy. O ile jednak w tym drugim przypadku nie ma, jak na razie, żadnych podstaw do formułowania podejrzeń o nienaturalnym pochodzeniu zarazka, o tyle okoliczności pojawienia się wirusa SARS-CoV-2 były żyzną glebą dla hipotez spiskowych. Pandemia zaczęła się bowiem najprawdopodobniej na targu w chińskim mieście Wuhan, w którym siedzibę ma też Instytut Wirusologii. A jest to wiodący na świecie ośrodek zajmujący się badaniem koronawirusów i dlatego posiadający jeden z największych zbiorów ich próbek.
Na to nałożyła się też wojna propagandowa między Chinami a USA, oskarżającymi się nawzajem o uwolnienie zarazka, który dotąd zabił ponad 6,3 mln ludzi. Znaleźli się nawet naukowcy – choć to grupa będąca w zdecydowanej mniejszości – twierdzący (o czym pisał obszernie Marcin Rotkiewicz w tekście