W 47 r. n.e. Scribonius Largus, nadworny lekarz rzymskiego cesarza Klaudiusza, opisał w swoim dziele „De compositione medicamentorum”, jak leczyć przewlekłe migreny. W odróżnieniu od innych medyków nie zalecał przykładać do skroni zajęczego serca ani końskich jąder. Proponował rybę torpedową o nazwie drętwa pawik (Torpedo torpedo), znaną z tego, że w swoim naturalnym środowisku u wybrzeży Morza Śródziemnego wytwarza impulsy elektryczne. Wygenerowane napięcie osiągające 220 woltów wystarczy, by odstraszyć wroga lub zabić pod wodą potencjalną ofiarę, ale czy mogło być dobrym sposobem na wyleczenie ludzi z migren?
Starożytny doktor był na dobrej drodze. W jego ślady w naszych czasach poszli wytwórcy zakładanych na głowę opasek z zestawem elektrod, które wysyłają impulsy elektryczne do gałęzi czołowych nerwu trójdzielnego. Są pacjenci, którym taka elektrostymulacja ewidentnie pomaga, choć nie wszyscy odnoszą korzyść większą niż przyjemny relaks. Mimo że metoda broni się naukowymi artykułami, neurolodzy nie zalecają jej w pierwszej kolejności. Jest to raczej alternatywa dla tych, którzy nie reagują na leki lub mają po ich zażyciu dotkliwe działania niepożądane.
Bez impulsów elektrycznych nie pracowałyby dwa najważniejsze organy: serce i mózg. Amerykański wynalazca Earl Bakken, który w połowie XX w. w przydomowym garażu zaczął naprawiać sprzęt medyczny, założył w nim również firmę Medtronic, a ta z czasem stała się światowym potentatem w produkcji implementowanych do ciała stymulatorów. O ożywczej sile elektryczności pisał: „Poraził (sic!) mnie fakt, że odpowiednio użyta energia może dawać o wiele więcej niż tylko światło w pokoju lub dźwięk dzwonka u drzwi. Zdałem sobie sprawę, że elektryczność definiuje życie. Gdy przepływa prąd, żyjemy.