Pomyłki to genialna rzecz
Pomyłki to genialna rzecz. Einstein nie bał się iść pod prąd
„Należę do drugiego pokolenia ocalałych nowotarskich Żydów. Mimo tego Nowy Targ stał się ważną częścią mojego emocjonalnego DNA” – mówił Hanoch Gutfreund kilka dni temu, odsłaniając tablicę z setkami nazwisk, których na Podhalu prawie się dziś nie spotyka. – Kiedy do mojej rodziny zwróciłem się po hebrajsku – dodaje – ludzie płakali. W tym miejscu nie słyszało się słowa w tym języku od 80 lat. Czyli od chwili, gdy jednego dnia na stadionie zebrano całą ówczesną żydowską społeczność i wywieziono ją do Bełżca.
Gutfreund urodził się w dziwnym czasie: w roku 1935, kiedy Hitler był już u władzy. I w dziwnym miejscu: przy nieistniejącej jakiś czas ulicy Krakowa. – Kiedy przyjechałem do miasta pierwszy raz po przerwie, w 1989 r., pytałem ludzi o Starowiślną, a oni nie wiedzieli, o co chodzi. Była tylko ulica Bohaterów Stalingradu. Starowiślna wróciła rok później. I Gutfreund zaczął wracać do Polski coraz częściej. W tym roku także z innego niż sentymentalny powodu: dba o pamięć o kimś jeszcze – człowieku, który czas i przestrzeń splótł trwale w czasoprzestrzeń. Hanoch Gutfreund jest dyrektorem Centrum Einsteina – powołanej na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie instytucji odpowiedzialnej za większość własności intelektualnej tego fizyka.
O sprawach codziennych Gutfreund mówi w języku, który kiedyś słyszał co rano przy stole na krakowskim Kazimierzu. – Rodzice rozmawiali przy mnie po polsku. Ale nigdy nie mówili o Einsteinie. O nim umiem mówić swobodnie tylko po angielsku.
Przedwczesny nekrolog
Gutfreund patrzy przez okno na aleje Jerozolimskie i na pytanie, dokąd zabrałby Einsteina, gdyby mu dziś towarzyszył, odpowiada: – Wszędzie! Odnalazłby się w Warszawie wprost doskonale!