Początki życia na Ziemi należały do niewielkich organizmów, które miały powolny metabolizm. Nie potrzebowały więc wiele energii. Korzystały z zewnętrznego źródła zasilania – Słońca. Z czasem zaczęło jednak przybywać form, które przyspieszały tempo metabolizmu, dzięki czemu mogły szybciej się poruszać, sprawniej trawić, częściej się rozmnażać. To jednak kosztuje wiele energii i wymaga stałej wysokiej temperatury. Część zwierząt zaczęła produkować ciepło we własnym ustroju.
Czy to sen?
Jedną z korzyści – szczególnie istotną dla pierwszych ssaków, które znajdowały się bardzo nisko na drabinie troficznej – była możliwość prowadzenia nocnego trybu życia i unikania dziennych drapieżników. Jednak raz uruchomiony szybki metabolizm trzeba utrzymywać, nawet wtedy, gdy warunki środowiskowe są niekorzystne i brakuje paliwa do jego napędzenia. W przeciwnym razie przystosowane do intensywnej pracy komórki ciała odmówią współpracy, a cały organizm umrze. Chyba że ustrój potrafiłby powrócić do stanu podstawowego, tymczasowo porzucić stałocieplność i maksymalnie spowolnić metabolizm. Tak bardzo, by zbliżyć się do torporu – subtelnej granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Kiedy torpory następują jeden po drugim i przeplatane są tylko krótkimi okresami wzbudzonego metabolizmu, mówimy o hibernacji.
Ten stan często nazywany jest snem zimowym, ale to określenie niepoprawne. W czasie snu neurony nieustannie komunikują się ze sobą, wysyłając sygnały elektryczne z ogromną częstotliwością. Podczas torporu aktywność synaps przypomina zwalniający tempo film poklatkowy, a odczyt aktywności mózgu pokazuje wyraźnie, że w czasie jego trwania zwierzę w ogóle nie śpi. Zdecydowana większość komórek całkowicie zatrzymuje swoją pracę, zbliżając się do śmierci tak bardzo, jak to tylko możliwe bez osiągnięcia efektu nieodwracalnego.