Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Nauka

1986: Koszty cywilizacji

Katastrofy przemysłowe, które wydarzyły się w drugiej połowie lat 80., spotęgowały obawy wobec nowoczesnych technologii. Nieproporcjonalnie do realnego zagrożenia.

Reaktorów typu RBMK (skrót od ros. Reaktor Bolszoj Moszcznosti Kanalnyj), czyli takich jak w czarnobylskiej elektrowni atomowej, nie budowano nigdzie poza Związkiem Radzieckim. Nikt bowiem nie próbował w reaktorach produkujących pluton do głowic bomb jądrowych wytwarzać „przy okazji” energii elektrycznej. Cała dziwaczność konstrukcji RBMK wynikała właśnie z chęci połączenia dwóch w jednym, czyli stworzenia instalacji wojskowo-cywilnej.

Miało to swoje poważne konsekwencje: gdy reaktor pracował przy małej mocy, stawał się niestabilny. Jego systemy bezpieczeństwa wprawdzie działały samoczynnie, ale operator mógł je wyłączyć. Ze względu na pokaźne rozmiary reaktorów, nie otaczano ich betonową kopułą bezpieczeństwa. Ponadto stosowano w nich grafit (jako materiał do kontrolowania reakcji zachodzących w uranowym paliwie), który świetnie się pali. Te cechy konstrukcyjne, połączone z ludzką nieodpowiedzialnością, tworzyły niebezpieczeństwo, które zmaterializowało się 26 kwietnia 1986 r. w IV bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu.

Szalony inżynier

Tego dnia postanowiono przeprowadzić tam eksperyment. Otóż para wodna z reaktora napędza turbiny produkujące energię elektryczną, zasilającą m.in. systemy awaryjnego sterowania. Gdy z powodu awarii staną turbiny, trzeba prąd dostarczyć z alternatywnego źródła – są nim generatory napędzane silnikiem diesla. Tyle że w czarnobylskiej elektrowni zamontowano generatory, które pełną moc osiągały dopiero po ok. 60 sekundach od uruchomienia. Można było wymienić silniki na sprawniejsze, ale w radzieckiej gospodarce doktryna zalecała oszczędność. Wymyślono więc, że przez ową newralgiczną minutę prąd będą dostarczać turbiny, gdyż zanim zupełnie staną, wytworzą jeszcze energię elektryczną niezbędną do sterowania innymi urządzeniami.

Reklama