Mały atom, wielki szum
Mały atom, wielki szum. PiS promuje małe reaktory. Czy one w ogóle istnieją?
MARCIN ROTKIEWICZ: – Small Modular Reactors – dzięki nim mają powstać w Polsce podziemne elektrownie zajmujące powierzchnię boiska do piłki nożnej, ale „zapewniające energię całym aglomeracjom”. Tak głoszą reklamy, a laik pyta: skoro SMR są tak dobre, to po co w ogóle budować duże elektrownie jądrowe?
PAWEŁ GAJDA: – Trochę złośliwe rozwinięcie skrótu SMR to „Smartly Marketed Reactors”, czyli sprytnie reklamowane reaktory. O tym bowiem, co jest, a co nie SMR, de facto decydują działy marketingu sprzedających je firm, gdyż nie ma ścisłej definicji. Umowna granica wyznaczona przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej (MAEA) określa moc elektryczną bloku z reaktorem SMR na maksymalnie 300 MW, podczas gdy oferowane dziś duże bloki jądrowe mają powyżej 1000 MW. Tymczasem Rolls-Royce przedstawił koncepcję SMR o mocy bloku 470 MW i nikt nie powie, że to za dużo.
Ponadto za tym skrótem mogą kryć się bardzo różne technologie. Do MAEA zgłoszono już ponad 80 rozmaitych koncepcji. Są one oparte zarówno na świetnie znanych i powszechnie stosowanych tzw. reaktorach lekkowodnych, w których woda służy jako chłodziwo i moderator, jak i na chłodzonych ciekłymi metalami, solami czy helem. Dlatego różnice między małymi a dużymi reaktorami bywają mniejsze niż pomiędzy poszczególnymi koncepcjami SMR.
Rzeczywiście będą to niewielkie instalacje?
Taka elektrownia składa się nie tylko z samego reaktora, ale również m.in. maszynowni, różnego rodzaju budynków pomocniczych, np. na świeże oraz wypalone paliwo jądrowe, czy na potrzeby administracji. Do tego dochodzi strefa bezpieczeństwa i ochrony fizycznej obiektu. Gdyby ktoś popatrzył przez płot, nie byłby w stanie odróżnić – przynajmniej na pierwszy rzut oka – instalacji SMR o mocy 300 MW od „dużej” elektrowni.