Sprawiedliwość i nadgorliwość
Czy nauka potrzebuje „dekolonizacji”? Awantura trwa, kontrowersji nie brak
Richard Dawkins wściekł się na Nową Zelandię. Tak, ten Richard Dawkins, sławny biolog ewolucjonista, autor wielu głośnych książek popularnonaukowych, w tym przełomowego „Samolubnego genu”. Ten, który w imię naukowej metody poznania stał się przeciwnikiem religii i krzewicielem ateizmu. I tak, na tę Nową Zelandię, kraj powszechnie odbierany jako wzór tolerancji, liberalizmu i pełnej akceptacji wolnomyślicielstwa.
Gdy Dawkins trafił tam podczas swojego tournée z wykładami, natknął się na „dziką kontrowersję” – jak nazwał to na swoim blogu. „Rząd Jacindy Ardern [premierki Nowej Zelandii do stycznia 2023 r. – przyp. red. ] wprowadził niedorzeczną politykę, zainicjowaną przez Chrisa Hipkinsa, który był ministrem edukacji, zanim został premierem – pisał 25 czerwca. – Na zajęciach z nauk przyrodniczych ma się nauczać, że maoryska »droga poznania« [Mātauranga Māori, tradycyjna wiedza – przyp. red.] ma równy status z nauką »zachodnią«”.
W mediach społecznościowych Dawkins wypowiedział się jeszcze ostrzej: „Dzisiaj nauka w Nowej Zelandii zmierza ku katastrofie. A wszystko z powodu szczeniackiej polityki i rasistowskiej fałszywej informacji, że nauka jest »zachodnia« i potrzebuje »dekolonizacji«”.
Wyrażenie „dekolonizacja nauki” wydaje się kluczem do zrozumienia całej awantury. To ruch, którego celem jest uwolnienie nauk przyrodniczych w Afryce, Azji, Amerykach i Oceanii od narzuconego im siłą dziedzictwa imperiów kolonialnych.
Nauka wspiera kolonializm
Korzenie nowoczesnej nauki rozpościerają się szeroko. Sięgają i prehistorycznej potrzeby ludzi do eksploracji, i filozofii starożytnych Grecji i Rzymu, i matematycznych czy medycznych osiągnięć Arabów, a także odkryć hinduskich, sumeryjskich czy fenickich.