Drzewa ratują, stojąc
Drzewa ratują, stojąc. Ale za 10–15 lat zmiany w miastach będą drastyczne
Klony w Krakowie już w lipcu żółkną i gubią liście. Jeśli następne lato jest deszczowe, to mają szansę się zregenerować. W przeciwnym wypadku obumierają. Trudno problemu nie zauważyć, bo klony są w tym mieście najliczniej reprezentowanym rodzajem drzew (19,7 proc.). Szkodzi im zresztą nie tylko brak wody, ale także sól. Dawniej, gdy zimy były srogie, mróz chwytał na kilka tygodni, nie zużywano jej tak dużo jak obecnie, przy huśtawce temperatur to poniżej, to powyżej zera. Skutek jest taki, że przy niedostatku opadów drzewa nie są w stanie pobrać wody ze względu na wysokie stężenie soli. Niektóre klony są na to szczególnie wrażliwe.
Na drugim krańcu Polski, w Sopocie, ten akurat gatunek ma się świetnie. Za to jest bieda z bukami. Tymi pospolitymi również. Choć Magdalena Czeczatka, konserwatorka zieleni w sopockim magistracie, najbardziej boleje nad czerwonolistnymi. – Jest ich u nas stosunkowo dużo, mają po 120–150 lat i doskonale sobie radziły – opowiada. – Od kilkunastu lat jednak obumierają, także w miejscach, gdzie mają sporo przestrzeni. Należałoby to wiązać z obniżaniem się poziomu wód gruntowych w związku z suszami.
Cztery lata temu grupa ekspertów z Polskiej Akademii Nauk (POLITYKA 37/19) upubliczniła czarny scenariusz dla polskich lasów: „Przez zmiany klimatu z naszego krajobrazu znikną sosna zwyczajna, świerk pospolity, modrzew europejski i brzoza brodawkowata. Drzewa te zajmują obecnie 75 proc. powierzchni lasów. Wraz z nimi znikną setki gatunków roślin, grzybów i zwierząt. Ta rewolucja wydarzy się za życia obecnych 40-latków. Wspomnianych procesów nie powstrzymamy, ale możemy się adaptować poprzez właściwą politykę zalesiania”.
Odchodzenie
W miastach sytuacja jest bardziej złożona.