Król jest ślepy
Żubrom w Bieszczadach zaczyna być ciasno. Niektóre trzeba zabijać
Żubry przywieziono w Bieszczady jesienią 1963 r. Kilka krów i byków dało początek stadu rasy nizinno-kaukaskiej, jedynej takiej w Polsce. Przez lata rozrastało się, będąc chlubą leśników i przyrodników, a legendarny już byk imieniem Pulpit elektryzował ludzi w całej Polsce, gdy po ucieczce z zagrody aklimatyzacyjnej miesiącami przemierzał kraj, goszcząc nawet w miastach.
Kiedy w drugiej połowie lat 90. w bieszczadzkiej populacji stwierdzono pierwsze przypadki gruźlicy, nikt nie przypuszczał, że to dopiero początek kłopotów. Stado z Nadleśnictwa Brzegi Dolne (dzisiaj Ustrzyki Dolne) musiano wybić co do sztuki. Żubry do tej pory nie wróciły na ten teren. Później gruźlica zaatakowała zgrupowania tych zwierząt w Nadleśnictwach Lutowiska i Stuposiany, a następnie zainfekowała to żyjące w Nadleśnictwie Baligród. We wszystkich przypadkach leśnicy z pomocą służb weterynaryjnych musieli zlokalizować zarażone zwierzęta i zastrzelić. Dlaczego? Bo nie ma sposobu leczenia żubrów żyjących na wolności.
Śmiertelna inwazja
Z gruźlicą jakoś sobie poradzono, lecz wkrótce pojawiła się telazjoza. Stwierdzono ją w 2012 r. u padłego byka sprowadzonego do Polski cztery lata wcześniej z Irlandii. W 2019 r. choroba zaczęła atakować większą liczbę żubrów, głównie w Nadleśnictwach Baligród i Komańcza. I okazała się niezwykle groźnym przeciwnikiem. Tym bardziej że leśnicy niewiele o nim wiedzieli – ostatnie przypadki telazjozy odnotowano jeszcze w latach 60. na terenie Puszczy Białowieskiej, Niepołomic i Pszczyny.
Przenoszoną przez muchy chorobę wywołują nicienie z rodzaju Thelazia. – Żubry zarażają się wczesnym latem, a nasilenie objawów choroby występuje w lipcu, sierpniu i wrześniu – wyjaśnia Stanisław Kaczor, zastępca powiatowego lekarza weterynarii w Sanoku.