Test człowieczeństwa
Każdy z nas wziął kiedyś lek testowany na zwierzętach. Jak zastąpić te metody?
Sulfanilamid to lek o działaniu bakteriostatycznym, wstrzymującym wzrost i namnażanie się drobnoustrojów, skuteczny również w miejscowym leczeniu infekcji grzybiczych. W latach 30. był powszechnie stosowany w formie tabletek oraz proszku. W 1937 r. w Stanach Zjednoczonych opracowano nową, płynną, a więc wygodniejszą w użyciu jego postać. Niestety, okazało się, że preparat uszkadza nerki. Ponad 100 osób, w tym dzieci, zmarło po jego przyjęciu. Winna śmierci była nie sama substancja czynna, lecz jej rozpuszczalnik – glikol dietylenowy. Przed podaniem go pacjentom nie testowano szkodliwości na żadnym organizmie, dlatego nie wykryto zagrożenia. Od tamtej pory prawo wymaga sprawdzenia na zwierzętach bezpieczeństwa i skuteczności nowych leków.
Jednak w ostatnim czasie widać przejawy odwrotnego trendu. Unia Europejska od kilkunastu lat wymaga, by wszędzie, gdzie jest to możliwe, zastępować testy in vivo alternatywnymi metodami i planuje wsparcie dla badań udoskonalających rozwiązania niewykorzystujące zwierząt. W USA przełom nastąpił już w grudniu 2022 r., gdy prezydent Joe Biden podpisał ustawę łagodzącą dotychczasowe wymogi. Producenci nowego leku nie muszą już wykonywać testów na zwierzętach, jeśli uda im się w inny sposób dowieść bezpieczeństwa i skuteczności preparatu.
Etyka i moralność
Nie ma takiej osoby, która nigdy nie przyjęła lekarstwa testowanego wcześniej na zwierzętach. A jednak pytania o zasadność stosowania tego rozwiązania wciąż powracają. Na pierwszy plan zwykle wysuwają się dylematy etyczne. Dr Clair Linzey, zastępczyni dyrektora Oxford Centre for Animal Ethics, uważa, że takie testy bazują na przekonaniu, że zwierzęta są mniej ważne, podrzędne względem ludzi. Jako takie mają być warte poświęcenia dla „większego” dobra – zdrowia lub życia ludzkiego.