Sensację wzbudziło pojawienie się w Polsce orłosępa. Tym większą, że ptaka dostrzegł nie któryś z obserwatorów amatorów czy zawodowy ornitolog, a Maciej Mleczko, mieszkaniec poznańskiego osiedla Wichrowe Wzgórza. Bure ptaszysko przycupnęło na zwykłym kuchennym parapecie zwykłego blokowiska z wielkiej płyty, w środku zwyczajnego środkowoeuropejskiego miasta, a człowiek po drugiej stronie okna spotkanie nagrał. „Co jest, ziomuś?”, pyta autor kilkunastosekundowego filmu (zamieszczamy je na końcu tekstu). Po chwilce zaskoczony orłosęp spływa kilka pięter w dół i odlatuje w asyście kawek, też zdziwionych jego obecnością.
Parapet jak skalna półka
Ptak ma nadajnik satelitarny i znane są jego losy. Młody samiec pochodzi z programu reintrodukcji w Alpach francuskich, wykluł się w 2022 r., zwyczajem takich programów dostał też imię. Rei del Causse przeleciał wcześniej przez Niemcy. W Polsce bawił krótko, w Poznaniu sponiewierała go burza. Był na tyle osłabiony, że został schwytany, nabiera sił w miejscowym ogrodzie zoologicznym.
Przy okazji eksperci opisali trudną sytuację zagrożonego wyginięciem gatunku. Objaśnili, że kuchenny parapet wystąpił w roli skalnej półki, o którą w Wielkopolsce przecież trudno. Dodawali intrygujące fakty z życia orłosępów brodatych – żyją w górach, żywią się padliną, fragmenty szkieletów zrzucają z dużych wysokości, są w stanie połknąć spore kościane kawałki. Jaja i młode w gniazdach starają się dogrzewać warstwą owczej wełny.
Poza tym są spore, reprezentują pierwotną siłę, mają dzikość w oku i nawet słowo orłosęp wpada w ucho. W sumie daje to malownicze kuriozum i materiał na gwiazdę. O pobycie Rei del Causse w Poznaniu powstała już co najmniej jedna piosenka.
Czytaj też: Rzeczpospolita Ptasia. Państwo bez granic w zachodniej Polsce
Duży ptasi ruch nad Polską
Orłosępy są wśród ponad setki gatunków, które do Polski zalatują bardzo rzadko lub zupełnie wyjątkowo. Część z nich to maleństwa. Do wykrycia tego drobiazgu i ustalenia tożsamości jego przedstawicieli potrzeba przeważnie gruntownego przygotowania, także umiejętności rozpoznawania głosów i aktywnego penetrowania miejsc takich jak mokradła czy lasy. Ale ptaki śledzone bywają też na ekranach monitorów, bo jak Rei del Causse niosą nadajniki, łączące się na bieżąco z satelitami. W ten sposób można podglądać je przez całą dobę, bez obserwatorów obecnych w terenie.
Z tak prowadzonego rozpoznania wynika, że nad naszymi głowami utrzymuje się spory ptasi ruch i zwłaszcza młode osobniki z długo dojrzewających gatunków – to przypadek orłosępów, które pierwsze lęgi wyprowadzają w wieku czterech–pięciu lat – lubią sobie w okresie wczesnej młodości polatać. Także na długie dystanse i w tak osobliwe kierunki jak dla orłosępa nizina nad Wartą.
Cieszy, że Rei del Causse pobytu w Polsce nie przypłacił życiem. Wciąż utrzymuje się bowiem w kraju praktyka strzelania do ptaków drapieżnych, a sępy i orłosępy są do nich podobne. Powszechnie wykładana jest też zatruta padlina i nie ma bodaj roku, by jej zjedzenia śmiercią nie przypłaciły np. bieliki. Hodowcy gołębi wzięli sobie na cel sokoły wędrowne. Ich populacja – także w miastach – powoli się odradza po dekadach całkowitej zapaści. Ale sukces sokołów odbywa się m.in. kosztem życia gołębi właśnie, w tym tych hodowanych przez ludzi. Jest w każdym razie niemała grupa rodaków, której przeszkadza sąsiedztwo pierzastych drapieżców. Z nudów, braku wiedzy lub z nadmiaru zabobonu widzą w nich konkurencję, dlatego starają się sferę tę uporządkować według własnych wyobrażeń i potrzeb. Nielegalnie i z wielką szkodą dla środowiska.
Coraz mniej dzikiej przyrody
Dobrze, że także dla właściciela kuchni ta historia toczy się pozytywnie. Potrzebujemy jak najwięcej takich opowieści, bo coraz dłuższy dystans dzieli nas od dzikiej przyrody, w której widzimy coraz większe zagrożenie. Staliśmy się społeczeństwem miejskim. Zatraciliśmy to, co było udziałem poprzednich pokoleń, niemal codzienny kontakt z lasem, łąką lub przynajmniej polem. Siłą rzeczy ptaki drapieżne znamy głównie z zoo albo filmów przyrodniczych.
Co prawda ileś osób przeprowadziło się na przedmieścia, właśnie w okolice lasów i łąk, ale choćby zwyczaje ogrodowe podpowiadają, że domy i obejścia traktowane są raczej jak twierdze, których trzeba bronić przed naporem obcych. Komarów, much, pająków, kun oraz rozmaitych szkodników, zjadających rośliny, które właściciele ogrodów pielęgnują niemałym kosztem i wysiłkiem.
Czytaj też: Ptaki wędrowne. Dlaczego zamiast ciepłych krajów wybierają zimę w Polsce
Spotkanie z orłosępem
A to wcale nie koniec strachów. Na wsi niezmiennie lękiem napawają wilki, też odbudowujące swoje polskie populacje. Badacze wilków starają się rozmontowywać otaczające je mity i radzą, jak zabezpieczać zwierzęta hodowlane, ale są bardzo dalecy od sukcesu. Rolnicy mają wiele za złe bobrom. Leśnicy domagają się wznowienia polowań na łosie. Myśliwi nie chcą słyszeć o odebraniu im prawa do strzelania do tzw. ptaków łownych. Powołują się na piękno tradycji i przestrzegają, że chronią społeczeństwo przed zadziobaniem i zadeptaniem upraw przez gęsi i kaczki. Mimo że wiele z nich też stoi na granicy przetrwania, bo albo zostały przetrzebione, albo tracą siedliska do lęgów, żerowania i odpoczynku.
Silna potrzeba kontrolowania środowiska i powszechna bojaźń przed jego pozornym chaosem ma swoją cenę. Jedną jest zapaść różnorodności biologicznej, równie poważnej jak zmiana klimatu, też niosącej praktyczne implikacje i łatwo odczuwalne straty. Tak jest w przypadku spadającej liczby dzikich zapylaczy, potrzebnych rolnictwu i sadownictwu.
Trudniejsza do wyceny jest separacja od natury, jej wartości duchowych i estetycznych. W wyniku rozwoju cywilizacji stworzyliśmy świat, w którym dzika przyroda została zepchnięta do narożnika. Dlatego bywamy szczerze zdziwieni, że miewa ona spektakularne objawy, czasem stuka nam do okien i że można wyjść cało z takiego spotkania. Nawet z orłosępem.