Nagroda Nobla w dziedzinie ekonomii, obok pokojowej i literackiej, zwykle wywołuje szczególnie dużo głosów krytycznych. Sam sens przyznawania tej nagrody – która wchodzi wprawdzie do noblowskiego pakietu, lecz nie została ustanowiona przez twórcę dynamitu, tylko przez Bank Szwecji dla uczczenia pamięci genialnego wynalazcy i przemysłowca – był od samego jej początku, czyli od prawie pół wieku, podważany z tego właśnie powodu. W tym roku opinia była dla laureatów – Amerykanów Thomasa Sargenta i Christophera Simsa – wyjątkowo przyjazna. Dostało się natomiast wszystkim ekonomistom i nauce, jaką reprezentują. Czy to jest nauka? Po co nam ekonomiści, skoro nie są w stanie przewidzieć kataklizmów finansowych takich jak obecne? Czy musimy nagradzać ich Noblem? Obok tych pytań stawiane są zarzuty, że ekonomiści nie są nawet w stanie w pełni zrozumieć i opisać przyczyn kryzysów nękających nas w przeszłości.
Szwedzkie Towarzystwo Ekonomiczne na jednym ze swoich seminariów zapytało: „Jakie nauki powinna nasza profesja wyciągnąć z kryzysu?”. Pytanie powinno być zupełnie inne – stwierdził Lars Calmfors, profesor międzynarodowych stosunków gospodarczych, wieloletni członek komitetu noblowskiego i były przewodniczący szwedzkiego odpowiednika Rady Polityki Pieniężnej. „Czy ekonomiści wykonują dobrą robotę?” – zapytał i sam sobie odpowiedział: „Jedyna uczciwa odpowiedź musi brzmieć: nie”. Szwedzki Balcerowicz sformułował całą listę zarzutów pod adresem kolegów: nie są w stanie ocenić zagrożeń, analizy są z reguły fałszywe, teorie nie trzymają się kupy, a modele walą się pod własnym ciężarem albo nie przystają do rzeczywistości.